Niedzielę również spędzamy w Sudetach, jednak następuje całkowita zmiana klimatu. Z Gór Izerskich pokrytych śniegiem przenosimy się w Masyw Ślęży rozświetlonej promieniami porannego słońca. Obawialiśmy się nieco wiatru, który całą noc próbował zdmuchnąć dach z hotelu, w którym spaliśmy, jednak przy Ślęży go już nie było.
Góra ma opinię niedzielnej atrakcji rodzinnej dla Wrocławian, jednak my utrudniamy sobie nieco jej zdobycie poprzez wybór szlaku. Z parkingu położonego na Przełęczy Tąpadła (391 m p.n.m) wiodą 3 szlaki, które dość szybko się rozchodzą. My wybieramy niebieski, który krąży wokół góry, coraz to mocniej zacieśniając swój uścisk w miarę zbliżania się do szczytu. Spacer bardzo przyjemny i fajny dla zbudowania kondycji wydolnościowej. Ostre podejście w górę i kawałek po płaskim, i tak kilkukrotnie. Po drugim podejściu, szlak biegnie kamiennym trawersem, który mi bardzo przypomina … Sokoliki.
Na szczycie Ślęży stoi żelbetowa wieża widokowa, z której rozpościerają się magiczne widoki, zwłaszcza jak trafi się na tak piękną pogodę. Kilkadziesiąt metrów dalej znajduje się kościół filialny Nawiedzenia NMP, a po jego drugiej stronie Dom Turysty PTTK. Jako że góra stanowiła w przeszłości ośrodek solarnego kultu religijnego, na szczycie i w okolicy są licznie zachowane pozostałości rzeźb nawiązujących do celtyckiego kultu, z najsławniejszym chyba „niedźwiedziem”.
W drodze powrotnej wybieramy szlak żółty, albowiem zwyczajnie zależy nam, by jak najszybciej dostać się do Wrocławia. I rzeczywiście brukowanym szlakiem, ciągną dziesiątki turystów, biegaczy, rowerzystów. Magia Ślęży faktycznie działa.
Góra nie nastręczyła nam absolutnie żadnych trudności, jednakże te 718 m n.p.m. było jednym z najprzyjemniejszych spacerów, jakie zaliczyliśmy podczas zdobywania Korony Gór Polskich. Do końca tylko 5 szczytów, więc istnieje szansa, że Ślęża pozostanie w czubie najfajniejszych spacerów górskich 🙂