- Majówka start!
- Orlica (1084 m n.p.m.) i Jagodna (977 m n.p.n.) za jednym zamachem…
- Wielka Sowa (1015 m n.p.m.) oraz tajemnice Gór Sowich
- Wyzwanie trzech szczytów czyli Chełmiec, Borowa i Waligóra razem wzięte!
- Tryptyk Gór Bardzkich czyli Szeroka, Kłodzka i Ostra …
- Namiastka Gór Stołowych …
- Złoto dla zuchwałych!
- Granią po dwóch stronach granicy …
- Przez Kłodzko i Płocko do Natolina czyli powrót do domu i porady praktyczne …
Dziś wracamy w góry, w których jest spokój, wiatr szumiący w koronach drzew, śpiew ptaków i … szelest Mammuta 🙂
Ruszyliśmy przed 8.00 w kierunku Bielic, otwierających drogę zarówno do Gór Bialskich jak i Złotych. Na pierwszy ogień miał jednak pójść Rudawiec (1112 m n.p.m.), czyli koronny szczyt w Puszczy Śnieżnej Białki. Zaczęliśmy w tę stronę z uwagi na Mamę, która bardzo chciała pójść z nami, więc podejścia musiały być rozłożone w czasie.
Rozgrzewkowe metry podejścia robimy jeszcze gdy szlak niebieski i zielony biegną razem, przy czym żaden z nich nie pokazuje destynacji „Rudawiec”. Idziemy szerokim, szutrowym traktem z rwącym obok potokiem, który opadał kaskadą wodospadów do malowniczego i krystalicznie czystego jeziorka. Przy Czarnym Potoku nasz zielony szlak skręca w prawo i biegnie dość ostro pod górę. Zaczyna się zasadnicze 320 m przewyższenia. Mama przepala się przez pierwsze metry, a potem idzie swoim ale równomiernym tempem, krok za krokiem. Odlicza je, gdyż ten system zdaje się działać również na nią. Szlak biegnie w lesie, sporo jest więc korzeni, także tych mokrych i śliskich. Niekiedy grzęźniemy w błocie, gdyż ziemia uwalnia nadmiary wody po zimie, a dodatkowo poddają się ostatnie bastiony zimy, czyli płachty brudnego śniegu schowane w północnych zakamarkach lasu.
Po około 200 m podejścia robimy sobie mały postój na herbatę. Słońce świeci, wiatr nie wieje, kurtki puchowe i goreteksy możemy schować do plecaków. Spotykamy na szlaku pierwszych ludzi. Dalej pniemy się jeszcze pod górę, szybko zdobywając wysokość dzięki stromości terenu, aż wychodzimy na grań, która lasem doprowadza nas do granicy naszego państwa. Następnie szlak na Rudawiec wiedzie wzdłuż granicznych słupków, by na koniec ścieżyną wśród zbielałych od zimy traw doprowadzić nas na szczyt. A tam powiewa biało-czerwona flaga … I nie, nie nosimy jej za każdym razem 🙂 Mama dochodzi chwilę później i na twarzy ma wypisane, że zjadłaby ten kawałek ciasta od teściowej, który niosę w plecaku 🙂
Chwila odpoczynku i wracamy na szlak. Zrobiliśmy niecałe 5 km. Kolejne 15 wciąż przed nami! Mogliśmy sobie znacznie skrócić te podejścia na szczyty pod kątem czasowym poprzez zejście do Bielic, ale postanowiliśmy wykorzystać dobre prognozy pogody do 17.00 i pójść nieoznakowanym, a jednak oczywistym szlakiem wzdłuż polsko-czeskiej granicy. Naturalnie po polskiej stronie, gdyż Mama nie miała dowodu 🙂
Niejako granią więc, a na pewno wzdłuż granicznych słupków idziemy kolejne kilometry. Mama na prostej dostaje przyspieszenia i ksywę „Turbo Jadźka” 🙂 Niestety ta grań nie oferuje widoków, do jakich przyzwyczaiły mnie te tatrzańskie, jako że wiedzie lasem, ale i tak jest przyjemnie. Poza nami nie ma tu nikogo. Cisza i spokój, czyli dokładnie to, czego pragnęłam po dwóch dnia spędzonych wśród tłumu dzikich turystów, którzy zrobili najazd na Kotlinę Kłodzką.
Grań przeprowadza nas przez kolejne szczyty: Iwinka, Dział (ten mijamy niezauważenie, orientując się dopiero na Przełęczy pod Działem, że zeszliśmy ze szczytu), Travna Hora (co sugeruje, że jednak przekroczyliśmy granicę), Brusek (który dostał od nas nazwę pomocniczą „willisek”) i Smrk. Lądujemy na Przełęczy Trzech Granic, która zawdzięcza swą nazwę od historycznego styku trzech krain, Śląska, Moraw i ziemi kłodzkiej. Tam robimy odpoczynek. 12 km za nami, do samochodu kolejne 8, wliczając podejście na Kowadło.
Zaczyna wiać lodowy wiatr, niechybnie zwiastujący zapowiadaną zmianę pogody, a na niebie kłębią się już szaro-sine chmury, które nie wróżą nic dobrego. Dlatego pakujemy co swoje i ruszamy w dół. Mijamy kolejne szczyty i przełęcze (Przełęcz U Smrka, Klonowiec, Klinovy vrch, Pasieczna). Każde z tych podejść ma być według Łukasza ostatnim podejściem dla Mamy, która zrezygnowała już z wejścia na Kowadło mając za sobą ponad 600 metrów przewyższeń. Przy ostatnim Mama już nie dowierza, ale z wdziękiem i humorem przyjmuje to na klatę.
Tymczasem faktycznie dochodzimy do Przełęczy pod Kowadłem, gdzie rozdzielają się szlaki. Mama schodzi w dół zielonym do Bielic, a my z Fibakiem tniemy tym samym zielonym do góry na Kowadło (989 m n.p.n.), który jest szczytem koronnym Gór Złotych. Podejście ostre, ale bardzo krótkie, więc zanim zaczynamy odczuwać delikatne zmęczenie, wchodzimy na szczyt, który jest naszym 18 szczytem w Koronie Gór Polski.
Pamiętne fotki i schodzimy w dół szlakiem żółtym. Stromość ta sama, ale podłoże gorsze, gdyż część trasy usypana z dużych głazów, z których trzeba się niekiedy ześlizgiwać. Droga powrotna do auta zajmuje nam około 20 minut. Mama już tam czeka, więc dość sprawnie się ewakuujemy z Bielic w kierunku domu.
Po drodze konsumujemy obiad w restauracji Kaczka i Wino. Trochę „bon ton” jak na troje zmęczonych ludzi, którzy mają sporo kilometrów w nogach, ale kelnerzy obsługują nas tak, jak gdybyśmy nie siedzieli tam w butach umorusanych błotem i ciuchach dalekich od pierwszej świeżości. Do domu dojeżdżamy ok 17.30, czyli pół godziny po tym jak się strasznie rozpadało. Na skutek oberwania chmury w okolicy Kłodzka, z której niebawem zaczął sypać śnieg, nie udało nam się Nocne Zwiedzanie Twierdzy Kłodzko. Nic to! Musimy tu jeszcze wrócić przynajmniej z trzech powodów: Góry Stołowe ze Szczelińcem, Jaskinia Radochowska i Twierdza Kłodzko 🙂