- Sanremo – Imperia
- Cipressa i Poggio – klasyka Primavery
- Monako zamiast Bajardo – spontaniczna zmiana planów
Plan na dziś był prosty: Bajardo. Malownicza górska miejscowość, kręte drogi, zapierające dech w piersiach widoki i podjazd który zapewne lekki nie będzie. Ale jak to w bywa – pogoda miała swoje plany. Około południa miało lunąć, a my woleliśmy nie testować wodoodporności naszych ubrań i przyczepności opon, zwłaszcza na zjazdach.
Szybka decyzja: jedziemy do Monako. Bo kto by nie chciał wpaść na kawę, nawet na rowerze, a może zwłaszcza na rowerze, do jednego z najbardziej luksusowych miejsc w Europie?
Dojazd na pierwszy rzut oka wydaje się płaski, w końcu ścieżka oraz droga wiedzie wzdłuż wybrzeża. Nic bardziej mylnego, tu są non-stop podjazdy i zjazdy. Raz ostre, raz łagodne, ale cały czas coś się dzieje. Nudy nie ma. Po stronie włoskiej trasa wiedzie przez długi czas trasą rowerową. Po drodze mijamy bardzo urokliwe miasteczko Bordighera oraz bardzo zatłoczone Ventimiglia. Przyjemne wrażenie zrobiło też pierwsze francuskie miasteczko tuż za granicą, czyli Mentona i ta stacja benzynowa TE, przypomniała mi, że niektórzy w Polsce wciąż mocno pracują.
Wjazd do Monako to przeżycie samo w sobie. Co chwila mija nas jakieś Lambo, Ferrari, Porsche czy Aston – naprawdę robi to wrażenie. Przed oczami zaczynają migać znajome miejsca z transmisji wyścigów F1 – słynny zakręt „Hairpin”, czy tunel Larvotto, w których już 25 maja zaryczą potężne silniki bolidów. A dziś, przejechaliśmy tamtędy my, na dwóch kołach po cichutku i bez hałasu. No prawie bez hałasu, bo mój łańcuch na dużej tarczy próbował dorównać dzisiaj silnikom V8. Fajnym przeżyciem dla nas było również i to, że przejechaliśmy rowerami przez Start/Metę wyścigu, i chyba tego już się nie da powtórzyć na żadnym innym torze F1
Obowiązkowy punkt to także marina Monte Carlo, a tam jachty tak piękne, że człowiek aż się wstydzi swojego bidonu. Lśniące, ogromne, widać że każdy z nich ma więcej metrów kwadratowych w łazienkach dla obsługi, niż nasz kamper w całości. Tak na pierwszy rzut oka te jachty kosztują tyle co średnie osiedle w Warszawie. Mike sprawdził, iż najdroższy z nich „Luna” kosztował 250 mln dolarów.
Będą w Monte Carlo, warto odwiedzić także sklep Golden Cycles. To nie jest zwykły sklep – to świątynia. Pinarello, Bianchi, Focus – każda maszyna piękniejsza od poprzedniej. Ceny? Powiedzmy, że pasują do otoczenia i klimatu Monako. Ale mimo to obsługa jest wspaniała i bardzo przyjazna. Podeszli do nas jak do starych znajomych – naprawili mi przednią przerzutkę za darmo i jeszcze poczęstowali genialną kawą. Może to nasz urok, a może kwestia tego, że na ścianie wisiała piękna Dogma należąca poprzednio do Michała Kwiatkowskiego. Oczywiście nie omieszkaliśmy powiedzieć, że jesteśmy z Polski. Także serwis premium w wersji espresso.
Powrót w zasadzie tą samą drogą. Na lunch zatrzymaliśmy się w Garavan. Kawa i panini we francuskim stylu, chwilkę pokręciliśmy się po starym mieście z super widokami na zatokę i ruszamy dalej w kierunku Ligurii
W Ospedeletti nie mogliśmy odmówić sobie, domowych lodów, bo wiadomo nie od dziś, że nie zjesz nigdzie indziej tak dobrych lodów jak we Włoszech.
Na liczniku zebraliśmy blisko 80 kilometrów i 820 metrów przewyższenia – wystarczająco, żeby nogi przypomniały, że to jednak nie był tylko spacer po bulwarze w Monte Carlo.
Muszę dodać, że Mike jechał w koszulce Great Britain, a że byliśmy „genialnie” przygotowani, to oczywiście nie mieliśmy przy sobie żadnych dokumentów. W końcu plan wyjazdu został zmieniony w ostatnim momencie. Zastanawialiśmy się, czy francuscy pogranicznicy się nie przyczepią. Ale nie – nikt nawet nie spojrzał. Europejski duch jednak jeszcze żyje – przynajmniej dla rowerzystów!