Teneryfo, przybywamy. Nie obawiaj się nas czterech, w tym prezeski Klubu Technika, na pewno cos zmalujemy 🙂
Lot trwał 6 godzin i jeśli nie liczyć bardzo wietrznego lądowania i kilku turbulencji, był w zasadzie spokojny. Długi i nudny. Teneryfa przywitała nas 20 stopniami i wiatrem, który chciał urwać głowę, zwłaszcza gdy używał liści palmowych jak mieczy. Dwie godziny później, ogarnięte samochodowo i zakupowo, zaczynamy wakacje!
Baza wyjściowa jest w Punta de Abades, na wschodniej części wyspy z widokiem na Gran Canaria oddzielonej Arlantykiem. Na niebie pojawia się podwójna tęcza, po skałach biegają kraby, a fale rozbijają się spektakularnie o brzeg. Wieczór kończymy szklaneczką różnych specjałów, które cudownie wprowadzają nas w wakacyjny nastrój.
Drugiego dnia ruszamy autem przez południowo-zachodnią Teneryfę. Volkswagen Talgo z silnikiem 1.0 okaże się wymagającym pojazdem, zwłaszcza po górskich serpentynach i podjazdach pod górę, ale dowiemy się tego za późno, by cokolwiek zmienić!
Dzisiejsza trasa była pełna zapierających dech w piersiach widoków, krętych górskich dróg i urokliwych miejscowości położonych na zboczach gór.
Los Gigantes – monumentalne klify, które dosłownie wyrastają z oceanu i sięgają nawet 600 metrów wysokości! Obserwowałyśmy je z Playa de los Guios. W trakcie kilkunastu minut pogoda zmieniła się kilkukrotnie. Od pełnego słońca po oberwanie chmury. Uderza nas nieprzewidywalność fal, które albo leniwie rozlewają się po czarnej plaży albo napierają z taką prędkością, że ledwo unikamy zamoczenia jedynych butów. Miasteczko u stóp klifów to świetne miejsce na szybki spacer oraz zakupy w lokalnym Flying Tiger, którego asortyment kabli do telefonu ratuje komfort naszej dalszej podróży.
Mirador de Cherfe – spektakularny punkt widokowy w sercu gór, który oferuje niesamowitą panoramę na dolinę Masca, góry Teno i wulkan Teide w tle. Ten ostatni ginie jednak w chmurach, więc możemy go sobie jedynie wyobrazić. To idealne miejsce na krótką przerwę, zrobienie kilku zdjęć i nastrojenie się na kolejne zakręty, z którymi będzie się dotąd mierzyć Asia.
Santiago del Teide – po zjeździe z Chefre, wjeżdżamy do malowniczego miasteczka otoczonego wulkanicznymi wzgórzami i plantacjami winorośli. Krótki spacer po wąskich uliczkach centrum, mały kościółek i kwitnące migdalowce, to kwintesencja naszych odwiedzin w Santiago del Teide.
Górskie serpentyny TF-47, TF-42 oraz TF-82 – jazda tymi drogami to prawdziwy rarytas! Kręte serpentyny wspinające się w górę i opadające w dół, przy czym co zakręt to niespodzianka. Albo kolejni rowerzyści albo samochód z naprzeciwka jadący nie po swoim pasie, albo cudowny widok. Z jednej strony majestatyczne góry, z drugiej błękit oceanu w oddali. Droga TF-47 biegnie wzdłuż wybrzeża, oferując widoki na plantacje bananowców i małe wioski. TF-42 przecina surowe, wulkaniczne krajobrazy, a TF-82 wspina się przez zielone wzgórza i daje poczucie dzikiej przestrzeni. Jakby się było w trzech różnych czasoprzestrzeniach.
Drago Milenario w Parco del Drago – prawdziwa perełka botaniczna Teneryfy! To najstarsze smocze drzewo (dracena) na wyspie, liczące podobno ponad tysiąc lat! Jego poskręcane gałęzie i gęsta korona tworzą widok, od którego nie sposób oderwać oczu, a legenda głosi, że z ran drzewa wypływa „smocza krew” – czerwonawa żywica, którą kiedyś uznawano za magiczną. Park jest zresztą pełen bardziej lub mniej egzotycznych roślin, posadzonych wzdłuż wielu spacerowych ścieżek w parku.
Teneryfa dzisiaj pokazała nam kilka swoich różnorodnych oblicz, od słonecznych wybrzeży po mgliste góry, albo dokładnie odwrotnie. Zobaczymy na co pozwoli nam jutro, kiedy to planujemy wejście na szczyt Teide.