Po krótkim trekking w Ljøbrekka, gdzie spędziliśmy noc, docieramy do Ålesund.
To najbardziej położony na północ punkt naszej tegorocznej wyprawy. To było też moje pierwsze zetknięcie się z Norwegią dokładnie 10 lat temu, dlatego tak bardzo mi zależało, by Łukasz także zobaczył to miasto. Zwłaszcza że jest ono bardzo urokliwe. Podobnież swój wyjątkowy secesyjny charakter zawdzięcza pożarowi na początku XX wieku, który spowodował że wielu wybitnych architektów zjechało, by odbudowywać miasto.
Zanim zaczynamy się włóczyć po mieście w naszym stylu, idziemy na fish & chips do Jefs Brokiosken, który reklamuje swoje danie jako „najprawdopodobniej najlepsze na świecie”. Nie jesteśmy wybitnymi znawcami, mamy kilka udanych i mniej udanych doświadczeń, pochodzących głównie ze Szkocji, ale musimy przyznać, że te nam smakowały 🙂
A potem idziemy gdzie nas nogi i oczy poniosą, by skończyć na wzgórzu Aksla, skąd rozpościera się instagramowy widok na miasto. Ponoć robi największe wrażenie wieczorem, ale musielibyśmy tu czekać do około północy na ściemniające się niebo. 418 schodów pod górę w słońcu z lekka nas męczy. A jeszcze wtedy nie wiemy, że Fibak zrobi ten dystans niemal dwukrotnie, goniąc gościa, który niósł jego telefon, wcześniej niefrasobliwie pozostawiony na ławeczce … Mam taką teorię, że po próbie zgubienia paszportu w Kazachstanie, telefonu w Norwegii, niebawem przyjdzie pora na próbę zgubienia żony 😉
Kolejnego dnia fundujemy sobie jeszcze trochę gór.
Na początek „delikatny” trekking na Rampestreken. 2km / 500 m w górę oznacza strome podejście. Ale nie ono jest najgorsze. Na 200 m do celu wracają moje ekspozycyjne demony. W tamtym momencie półka wydaje się węższa niż ja i Luma stojące obok siebie, a świadomość, że muszę na niej minąć się z właścicielem innego psa kreuje w mojej głowie wizje conajmniej tragiczne. W tym stanie umysłu, pierwsze wejście na pomost widokowy nie zakończył się sukcesem. Dopiero odrobina cukru, łyk wody i kilka głębszych oddechów pozwoliły mi ochłonąć i zrobić drugie podejście. Widok na Dolinę Romsdalen był absolutnie spektakularny i wart chwilowej paniki w oczach.
11 km dalej parkujemy na noc pod słynną ścianą trolli – Trollveggen. Wysoka na 1100 m n.p.m. jest najwyższą pionową ścianą skalną w Europie, albowiem 1000 jej metrów jest właśnie w pionie. Nic dziwnego, że zainteresowali się nią wspinacze i basejumperzy, przy czym ta ostatnia dyscyplina została zakazana po licznych wypadkach ze skutkiem śmiertelnym. Pierwsze wspinaczkowe wejście miało miejsce w 1965 roku, a o palmę pierwszeństwa walczyły dwa zespoły, norweski i brytyjski. Norwegom udało się wejść na szczyt o dzień wcześniej. Nasi wspinacze też napisali tu kawałek polskiej historii: Wanda Rutkiewicz i Halina Kruger-Syrokomska w pierwszym całkowicie kobiecym zespole zdobyły Wschodni Filar Trollryggen (Plecy Trolla), a Wojtek Kurtyka ze swoim brytyjskim partnerem weszli zimą Drogą Norweską z 1965 roku, co stanowi do dzisiaj jedno z największych osiągnięć wspinaczkowych na tej ścianie.
Będąc w Trollveggen Besøkssenter warto poświęcić 75 koron i 14 minut na krótki film dokumentalny o tej niesamowitej Ścianie Trolli.
Mamy nadzieję, że wszystkie trolle spoglądające na nas z wierzchołka ściany pozwolą nam spokojnie spędzić tu noc 😉