Dzisiaj był dzień dróg, albowiem w planach była Droga Atlantycka oraz Droga Trolli.
Zanim jednak tam dojechaliśmy, na wąskiej drodze do Molde jakiś Niemiaszek jadący środkiem drogi kamperem z prędkością przekraczającą wyznaczony przez Norwegów limit 60km/h, walnął w nas. Huk, chwilowa niepewność co się wydarzyło i ocena szkód. Straciliśmy lewe lusterko, które dla kierowcy oznacza ni mniej mi więcej tylko „być albo nie być”. Przez chwilę nasza dalsza podróż stanęła pod znakiem zapytania. Z pomocą Norwega, który podwiózł nas na miejsce zdarzenia, odzyskaliśmy resztki lusterka. Na trytytki i silver tape poskładaliśmy resztki i ruszyliśmy z lusterkiem posiekanym jak portugalska mozaika, które trzymało się tylko na słowo honoru.
Droga Atlantycka była nagrodą za stres. Jedna z najpiękniejszych turystycznych tras norweskich licząca sobie 8 kilometrów, 8 mostów i kilka punktów widokowych, z których roztacza się wspaniały widok na liczne wyspy czy wysepki połączone mostami. Kolejne marzenie Łukasza odhaczone. Hmmm, co mu teraz zostanie na liście? 🙂
Pomiędzy Drogą Atlantycką a Drogą Trolli był przejazd przez zachodnie regiony Norwegii. I jak to skomentować? Wspaniałe góry, niesamowite fiordy, prom tu i prom tam, w każdym razie idealne miejsce na przerwę na obiad i kawę.
A potem była Droga Trolli, zwana Trollstigen. 11 zakrętów, wjazd na 868 m n.p.m. Kierownica w rękach Łukasza, fotel pasażera oddany Mamie Jadzi, Mama Hania trzyma się mocno stołu, a ja zajmuje miejscówkę poniżej zlewu kuchennego. Jest super!!! Jak na Śnieżnik 31/12/2020 roku, wyznaczam niemalże brązowy szlak. Na szczęście dojeżdżamy bezpiecznie na sam szczyt. Fibak ma jaja jak berety i w dodatku jazda takimi serpentynami sprawia mu frajdę 🙂 Punkty widokowe na szczycie zapierają dech w piersiach, podobnie jak nasza miejscówka na noc.