Dwa ostatnie dni minęły nam na przejeździe przez Nord Norge czyli północny region Norwegii, choć nazwa jest nieco myląca, bo oczywiście bardziej północny jest Finnmark.
Krajobraz za oknem w zasadzie się nie zmieniał – jechaliśmy przez góry. Zmieniał się tylko charakter górskiego krajobrazu (od łódzkich wyżyn po zakopiańskie Tatry) oraz trasa przejazdu (tunel, dolina, od strony przepaści, od strony zbocza). Gdyby nie rozsądek i konieczność pokonywania kolejnych kilometrów, a mieliśmy ich do przebycia ponad 1000 przez te dwa dni, pewnie zatrzymywalibyśmy się co chwila na zdjęcia.
Najpierw był Narwik, miejsce szczególne dla historii Polski walczącej w II Wojnie Światowej. Tu bowiem od kwietnia do czerwca 1940 roku toczyła się bitwa o Narwik, w której znaczący udział mieli Polacy, a konkretnie Brygada Podhalańczyków pod dowództwem gen. Bohusza-Szyszko. Tej bitwie poświęcone jest wspaniałe, interaktywne Muzeum Wojny, w którym spędziliśmy znacznie więcej czasu niż zakładaliśmy. Wyszłam stamtąd z refleksją, że neutralność nigdy nie kończy się dobrze, bo jest odbierana przez tych zachłannych władzy jako słabość …
Pokonywane kilometry sprowadziły nas ponownie na na naszą stronę Koła Podbiegunowego, tym razem w Norwegii. Krajobraz bardziej oddaje to, co wyobrażam myśląc o Arktyce i Kole Podbiegunowym, aniżeli to co widzieliśmy w Rovaniemi. I to jest wspaniały, choć surowy krajobraz.
W trakcie tych dwóch dni mijaliśmy również wiele przełomów rzek, jezior i wodospadów, z których dwa zrobiły na nas piorunujące wrażenie. Lønselva oraz Laskforsen, dwie namiastki islandzkiego Gulfoss. Hektolitry przelewanej wody oraz wytwarzana przy tym energia nie pozostawiają złudzeń jak potężna potrafi być natura.