Dzisiaj jest ten dzień, kiedy kilkunasto- (a może nawet kilkudziesięcioletnie) marzenie Łukasza o dotarciu na Nordkapp się spełnia. Nie powiem, każda norweska destynacja to również mój kierunek, od kilku lat szczególnie, wiec nie sprzeciwiałam się temu planowi podróży 🙂
Przejeżdżamy „resztkę” Finlandii (około 200 km) i wbijamy się w Norwegię. Pierwsze co rzuca nam się w oczy po przekroczeniu granicy to drogi. Są sporo węższe, bardziej nierówne i ze zdecydowanie gorszą nawierzchnią. A do tego krajobraz robi się surowy, jakby wyczuł, że to już nie zielona Laponia, tylko górzysty i nieprzyjazny Finnmark.
Zatrzymujemy się na chwilę w Muzeum Saamów w Karasjok. Saamowie (inaczej Lapończycy czy Łoparowie), to rdzenna ludność Europy Północnej, kiedy to jeszcze nie było podziału na Norwegię, Szwecję, Finlandię i Rosję. Podziwiamy ich silną tożsamość, kulturę i zwyczaje, które pozwoliły im przetrwać do dziś, nawet jeśli w pewnym zakresie musieli poddać się asymilacji.
A dalej? Droga na północ. Przebijamy się przez góry, w których z przyjemnością oddaje kierownicę kampera Łukaszowi, bo moja wyobraźnia z każdym ostrzejszym skrętem podpowiadała conajmniej lądowanie w fiordzie. Z fotela pasażera łatwiej podziwiać wspaniałe widoki. Bo Finnmark, nawet jeśli jest uznawany za jeden z najmniej przyjaznych do życia wśród zamieszkałych terenów na świecie, to jednak ma do zaoferowania bardzo różnorodne krajobrazy. Góry, doliny rzek, fiordy, jeziora i mokradła w zagłębieniach terenu, największe rzeki łososiowe w Europie, maskonury dostępne na wyciągnięcie ręki (mam nadzieję potwierdzić te teorie empirycznie) oraz wszędobylskie renifery, które ewidentne tu rządzą!
Ok 16.00 dojechaliśmy na Nordkapp. Teoretyczny przylądek północny kontynentalnej Europy. Teoretyczny, o ten faktyczny jest nieco bardziej na północ, ale nie jest tak dogodnie dostępny. Prowadzi do niego naprawdę wąska, miejscami niezabezpieczona droga nad przepaścią, której urok pochłania jednak strach. Nie sposób przejechać kilometra bez wydobywania z siebie słów zachwytu … „ojej, jakie piękne, jakie cudne, wspaniałe”, ochom i achom nie było końca.
Sam Nordkapp to płaskowyż, na którym – tak sądzę – ciagle wieje. Dziś jednak wieje bardzo. Piaskowanie zębów w gratisie do zwiedzania. Słynny globus jest okupowany przez turystów. My jeszcze wtedy tego nie wiemy, ale nadciąga 10 autobusów z turystami, wiec za chwilę ten globus będzie oblepiony kolorowymi ludźmi. Zbyt duży wiatr (Mama Hania nawet nie wyszła z kampera) i zbyt dużo ludzi skłania nas do podjęcia jakże trudnej decyzji – zjeżdżamy stąd!
I to była dobra decyzja. Wiało na zjeździe tak, że Łukasz musiał trzymać mocno kierownicę. A ponadto, te 80 kilometrów nadrobionych w warunkach górskich serpentyn daje nam szanse dojechania jutro w okolice Tromsø.