- Wysoka Kopa (1126 m n.p.m.) czyli na najwyższym szczycie Gór Izerskich
- Wolarz (852 m n.p.m.) w Górach Bystrzyckich
- Narożnik i Skały Puchacza w Górach Stołowych
- Smród na Piekielnej Górze 😉
- Wolarz (852 m n.p.m. Góry Bystrzyckie)
- Wolarz na rozgrzewkę
- Odkrywamy Dolny Śląsk (cz.1)
- Odkrywamy Dolny Śląsk (cz.2)
- Przedświątecznie, polanicko …
- Odkrywamy Dolny Śląsk (cz. 3)
- Odkrywamy Dolny Śląsk (cz. 4) – Świdnica i okolice
- Zimowe szaleństwa w Górach Izerskich
- Odkrywamy Dolny Śląsk cz. 5
- Mroczne torfowiska pod Zieleńcem
- Listopadowa Kłodzka Góra
- Noworocznie na Dolnym Śląsku
Dłuższy weekend czerwcowy spędziliśmy … na Dolnym Śląsku 🙂 Miejscówka w Świdnicy jest, trzeba z niej korzystać 🙂
Teriery polubiły Park Sikorskiego, który mamy pod nosem, zwłaszcza psi wybieg, w którym poznają kolejnych psich kumpli. Jeśli nie liczyć dwóch husky, w zasadzie ze wszystkimi się jakoś dogadują. Ja, jeśli nie liczyć dwóch właścicielek tych dwóch husky, też jakoś radzę sobie z psimi właścicielami. Fibak gaduła jeszcze lepiej :)))) Ten wspaniały park, jeszcze kilka lat temu był mocno zaniedbany. Dopiero tragedia, w wyniku której życie straciło dziecko w ruinach dawnego amfiteatru (w pobliżu którego podobno dęby sadził osobiście sam Göring), skłoniła władze miejskie do przywrócenia miejscu dawnej świetności. Park zyskał więc nowe nasadzenia, nowy system alejek i przede wszystkim stanęła w nim replika słynnego Red Barona (trójpłatowy Fokker), czyli samolotu, którym niemiecki pilot Manfred von Richthofen, przysparzał problemów wojskom alianckim w czasie I Wojny Światowej. Zaliczono mu 80 zwycięstw w powietrzu, co czyni go najlepszym asem myśliwskim Wielkiej Wojny. Co więcej, dom, w którym mieszkał on i jego matka (ta do 1945 roku), znajduje się kilka kroków stąd. Teren parku był również polem bitwy w wojnie trzydziestoletniej, a pasjonaci historyczni do dziś odtwarzają tu wydarzenia z tamtego okresu. Dzisiaj alejki parku to też wspaniałe ścieżki biegowe, gdzie w cieniu grabów czy dębów można dowolnie kreować sobie odległości, z czego z przyjemnością skorzystaliśmy.
W te kilka dni wolnego pojeździliśmy tu i ówdzie 🙂 Na początku odwiedziliśmy ruiny Starego Książa. Dochodzi się tam zielonym szlakiem (który pokrywa się w dużej części z Aleją Hochbergów), który wije się malowniczo wśród imponujących urwisk, krętych jarów i głębokich dolin Książańskiego Parku Krajobrazowego. Ruiny zamku z XIX wieku powstały w istocie na murach średniowiecznej budowli, którą polecił wznieść książę jaworski Bolko I Surowy. Ze skały, na której znajdują się ruiny, a która kończy się przepastnym urwiskiem, można dostrzec fragmenty nowego Zamku Książ.
Kolejny dzień spędziliśmy w Sudetach Wałbrzyskich, a konkretnie weszliśmy sobie na Borową (853 m n.p.m.), najwyższy szczyt tego pasma górskiego. Najwyższy, wcale jednak nie oznacza, że zaliczany do Korony Gór Polskich, albowiem szczytem koronnym jest niższy o 2 m Chełmiec. Borowa jednak znalazła na siebie pomysł, a mianowicie poprzez ustawienie tam wieży widokowej, zbudowanej z ponad 30 ton stali. Ze szczytu prawie 17 metrowej wieży rozciąga się panorama 360 stopni i można dostrzec Masyw Ślęży, Góry Kamienne z Waligórą na czele, Góry Sowie czy Góry Wałbrzyskie. Kiedy my jesteśmy na szczycie wieży, nasze psy lamentują na dole, a ten lament jest tak głośny, że słychać go było pewnie w Wałbrzychu. Na Borową weszliśmy szlakiem czerwonym, miejscami stromym, ale stromizna tego podejścia i tak była niczym ze stromizną zejścia. W takich momentach wymieniamy się psami, na wypadek, gdyby Lumi znów zechciała biegać po górach 🙂 Szlak czerwony zejściowy zmieniamy na żółty przy Koziej Przełęczy (sic!!), albowiem chcemy przejść jeszcze przez ruiny zamku Nowy Dwór. Zamek wcześniej znany jako Ogorzelec powstał w XIII, może XIV wieku na Zamkowej Skale. Książę Bolko polecił wznieść go jako część systemu obronnego ówczesnego księstwa jaworsko-świdnickiego, w związku z czym zamek był w rzeczywistości bardziej warownią. Najokazalszą z pozostałości, a do tego niezwykle fotogeniczną, jest gotycka brama. Zamkowa Skała, choć niewysoka (618 m n.p.m.) ma bardzo strome zbocza, a jednym z nich musieliśmy zejść do Wałbrzycha. Kolana dostały łupnia, ale było warto 🙂
Któregoś popołudnia, drewniany stolik kawowy, który znaleźliśmy w okolicy, zaprowadził nas do Świebodzic, miasteczka oddalonego od Świdnicy jakieś 12 km. Wykorzystaliśmy tę wizytę na mały rekonesans. Miasteczko jest niewielkie, a większość zabytków skoncentrowana jest wokół rynku, na którym dominuje klasycystyczny ratusz miejski, wpisany na listę lokalnych zabytków wraz z całym obszarem staromiejskim. Nieco z boku stoi kościół Św. Mikołaja z XIII wieku, a parę kroków dalej stoją pięknie wyeksponowane fragmenty murów obronnych z tego samego okresu. Najdalej położony był kościół pw. św. Franciszka z Asyżu. Najciekawszy był jednak lokalny koloryt miasteczka, miks przygodnych turystów i miejscowych, którzy gromadzą się przy stolikach jedynego na rynku pubu. Historyczną ciekawostką jest, że to właśnie w Świebodzicach powstała fabryka zegarów Gustava Beckera, która działała nieprzerwanie od połowy XIX wieku do 1937 roku, zyskując w tym czasie międzynarodową sławę i uznanie. Szkoda tylko, że fabryka nie doczekała się działalności operacyjnej w granicach Polski …
Sobotnie przedpołudnie spędziliśmy znów w górach i znów w Sudetach Wałbrzyskich, choć tym razem trochę po czeskiej stronie. 12-kilometrowa trasa, nie wybitna wysokościowo i nie oferująca typowych górskich widoków, była jednak atrakcyjna krajobrazowo. Teriery wyznaczały nowe szklaki, albowiem niekiedy gubiliśmy się gdzieś między szlakiem polskim i czeskim, ale głównie szukały cienia, bo szliśmy w blisko 30-stopniowym upale. Kilka ambitnych podejść i jedno zejście, którego nie powstydziłyby się góry wysokie. Do takich profili przyzwyczajają mnie powoli góry w tej okolicy. Płasko, płasko, zmarszczka, zmarszczka, a potem nachylenie 45% 🙂 Lumi, jak to Lumi, wszędzie szukała patyków i kijków do gryzienia lub zabrania ze sobą, a rozpiętość ich wielkości była bardzo różna – od małych kijków treningowych po konary, których nie dźwignąłby sam Fibak. Jeden ze znalezionych patyków okazał się mieć zygzak i się ruszał. W ostatniej chwili Lumi odskoczyła unikając ukąszenia przez żmiję 🙁
Zakochaliśmy się w Dolnym Śląsku trzy lata temu. Po tym czasie i zintensyfikowanej eksploracji regionu utwierdziliśmy się w przekonaniu, że to są dobrze ulokowane uczucia, którego mogą być miłością do końca życia. „Wybranka” nie jest idealna – np. „lokalny koloryt” Wałbrzycha nas nieco usztywnił i ja wcale nie byłam pewna, że zastaniemy samochód tam, gdzie go zostawiliśmy – niemniej, dalej chcemy ją poznawać i chłonąć wszystkimi zmysłami!