- Skoszarowani na islandzkiej ziemi
- Wybuch Fagradasfjall
- Źródła, wodospady, deszcz i prysznic czyli woda, woda, woda …
- Czarne plaże, kolorowe kaniony, niebieskie lodowce
- „Epoka lodowcowa”
- Po wschodniej stronie Krainy Lodu
- Islandzkie safari
- Magiczny Snaefellsnes
- Golden Circle w oparach wulkanu
- Reykjavik na „do widzenia”
Dzisiaj żegnamy się już z Islandią. Zanim to jednak zrobimy, czeka nas jeszcze wizyta w stolicy. Reykjavik skupia w sobie ponad 40% całej populacji Islandii i jest … niezwykle kolorowy.
Zwiedzanie zaczynamy jednak nie od miasta, a od muzeum Perlan. Dimmi, albański taksówkarz, który mieszka tu już ponad 20 lat, bardzo rekomendował nam to miejsce, albowiem jest to interaktywne muzeum naturalne. Faktycznie warto było tam pójść. Cztery ekspozycje poświęcone między innymi sejsmicznej aktywności wyspy, aktywności lodowcowej czy przejście prawdziwą jaskinią lodową, w której panowała temperatura -15 stopni. Moim marzeniem wciąż pozostaje zwiedzenie naturalnej jaskini lodowcowej, ale z góry było wiadomo, że w lecie tego na Islandii nie zrobimy. Spektakl zorzy polarnej był wisienką na torcie. Pomijając pierwszą „ciemność”, która nad nami zapadła podczas tej podróży, Feria barw zorzy, zjawiskowość zjawiska i wędrówka po kosmosie nakreśliła – myślę – kolejne kierunki i czas podróży 🙂
Tymczasem w Reykjaviku góruje kościół Hallgrimskirkja o niezwykłej bryle architektonicznej i ujmującej prostocie wnętrza. Od kościoła, w kierunku portu prowadzi ulica, przy której stoją kolorowe – typowo skandynawskie – domy ze sklepami w parterach.
Posilamy się na szybko kanapką przed ostatnią atrakcją tej podróży – rejsem, podczas którego mamy nadzieję zobaczyć niezwykły choć maleńki, niewinnie wyglądający acz absolutnie łobuzowaty, symbol Islandii – maskonura. Życie tych ptaków liczone jest w milionach lat, szacuje się, że pojawiły się na świecie tak z milion lat przed Chrystusem. Ważą ok. 300 gramów, mają tak silne mięśnie piersiowe, że potrafią machać skrzydełkami 400 razy na minutę, nurkują do 60 metrów głębokości mogąc tam pozostać nawet do 30 sekund. Najstarszy odnotowany osobnik miał 40 lat 🙂 Populacja maskonurów jest jednak w tej chwili mocno zagrożona, a wszystko przez to, że ich mięso jest ponoć doskonałe. W trosce o utrzymanie przy życiu tego gatunku – Pingwinów Północy – polowania na nie ograniczono do zaledwie kilku dni w roku. Podczas rejsu udało nam się je zobaczyć, ale z uwagi na ich płochliwość, trzymanie się od ludzi z daleka i ograniczenie obiektywów do 300 mm, zdjęcie, na które liczyłam, będzie musiało poczekać na kolejną okazję.
Po powrocie na ląd mocno się rozpadało, co nie oznacza, że wyłączył się ekstremalny szwędacz Mariusza. Przy budynku filharmonii Harpa się rozdzielamy na dwie podgrupy, z których jedna – po zobaczeniu ostatniej zaplanowanej atrakcji – sprawdza zawartość sklepów z pamiątkami, podczas gdy druga lokuje się w barze i pije piwo 🙂
O 00.05 odlatujemy samolotem do Polski. Przez okno mamy jeszcze okazję popatrzeć na czerwony kocioł Fagradalsfjall, który – jak czuję – dopiero się rozkręca i może jeszcze namieszać na naszym północnoeuropejskim niebie.
Wszyscy wracamy zachwyceni, nawet Fibak, który przez cztery lata bronił się zaciekle przed wulkanami 🙂