- Skoszarowani na islandzkiej ziemi
- Wybuch Fagradasfjall
- Źródła, wodospady, deszcz i prysznic czyli woda, woda, woda …
- Czarne plaże, kolorowe kaniony, niebieskie lodowce
- „Epoka lodowcowa”
- Po wschodniej stronie Krainy Lodu
- Islandzkie safari
- Magiczny Snaefellsnes
- Golden Circle w oparach wulkanu
- Reykjavik na „do widzenia”
Nasza podróż zbliża się nieuchronnie ku końcowi. Zwiastunem jej końca jest Golden Cirle, którym postanowiliśmy przejechać – niczym szlakiem weekendowego turysty – a na który składają się: Park Narodowy Thingvellir, Geysir Strokkur i niezwykły wodospad Gulfoss.
Zaczynamy od Thingvellir. Miejsce to jest wyjątkowe przynajmniej z dwóch powodów, historycznego i geologicznego. To jedyne na Islandii miejsce, które zostało wpisane na Listę Dziedzictwa Światowego UNESCO (co jest conajmniej dziwne biorąc pod lupę całokształt cudów naturalnych Islandii). Przede wszystkim jednak to miejsce, w którym widać „gołym okiem” styk – a w zasadzie rozchodzenie się – dwóch płyt tektonicznych: euroazjatyckiej i północnoamerykańskiej. Cały krajobraz zdominowany jest przez zagłębienia, szczeliny, uskoki, z których część wypełniona jest krystalicznie czystą wodą. Atrakcją, która niewątpliwie przyciąga wielu turystòw, jest możliwość nurkowania lub snorkellingowania w jednej z dwóch szczelin, powstałych na skutek ruchów tektonicznych, w których średnia widoczność wody sięga 100 metrów: szczeliny Silfra i Davidsgija. Z braku czasu i grupowej umiejetności nurkowania w suchym skafandrze, nie skorzystaliśmy z tej opcji.
W wąwozie Almannangja tymczasem, stanowiąca serce tego niewielkiego parku, jest miejscem, w którym w 930 roku powołano do życia pierwszy, demokratycznie wybrany parlament, funkcjonujący w tej formie do dziś i będący w związku z tym jednym z najstarszych na świecie. Park, obok pięknego wodopsadu Oxararfoss, letniej rezydencji premiera Islandii, uroczego drewnianego kościółka Thingvallakirkja czy filomej Doliny Arrynów z Gry o Tron, ma jeszcze jedno miejsce warte uwagi, choć to niechlubna część historii Islandii. Drekkingarhylur – bo o nim mowa – to głęboki zbiornik wody, którego nazwa determinuje jego przeznaczenie. Do Basenu Topielców, zaledwie kilka stuleci temu, wrzucano kobiety oskarżone o niemoralność, cudzołóstwo czy dzieciobójstwo. Ich śmierć była okrutna – wsadzone do worka, wrzucone do wody, umierały w męczarniach. Na szczęście „ścieżka egzekucji” była w części przeznaczona również dla męskiej części populacji – im jednak humanitarniej ścinano głowy.
Po wizycie w parku jedziemy do doliny geotermalnej Haukadalur, gdzie znajduje się największy z czynnych islandzkich gejzerów, Strokkur. Potrafi wyrzucić słup wody o średnicy 3 metrów na wysokość nawet 30 metrów, a wszystko to poprzedzić błękitną bańką wody. Tak spektakularnego wyrzutu my jednak nie zobaczyliśmy. Przespacerowaliśmy się za to na punkt widokowy, jakkolwiek pogoda, a w zasadzie jej brak nie nastrajał do dłuższych spacerów. Za kołnierzami mieliśmy bowiem nie tylko wodę z gejzeru, ale i ze strug deszczu.
Ostatnim punktem na trasie Złotego Kręgu jest wodospad Gulfoss, co po islandzku znaczy Złoty Wodospad. Dwukaskadowy, przelewający 110 metrów sześciennych na sekundę, wytworzoną energią może obdarować niemal 25% całego kraju. Ze wszystkich, które widziałam na Islandii, ten zrobił na mnie największe wrażenie, nawet przy braku tęczy, którą widziałam tu poprzednim razem. Znalazł się również w Top3 wodospadów każdego z uczestników wycieczki.
Dzień kończymy tym, czym zaczęliśmy naszą podróż po Islandii. Trekkingiem do wulkanu Fagradalsfjall. Intryguje nas jak zmienił się po tygodniu. Już na początku szlaku widzimy, że jedna z tras jest już zamknięta. Lawa skutecznie ją odcięła. Łączymy się więc ze starym szlakiem, mijając po drodze ratowników medycznych, którzy już na stałe monitorują okolice wulkanu, z uwagi na intensywne wyziewy i sukcesywnie odcinane kolejne punkty widokowe. Faktycznie, oddycha się słabiej, krajobraz stał się dużo bardziej ponury, i to bynajmniej nie ze względu na brak słońca. Na pierwszym punkcie rzeka lawy przybrała jakieś 15-20 metrów, na drugim punkcie widać doskonale jak zmienił się kształt samego krateru, a trzeci punkt, ten z którego tydzień temu podziwialiśmy erupcję, został już odcięty. Krajobraz zasnuty trującym dymem i spopielony – tego dokonał wulkan na przestrzeni ostatni siedmiu dni. Wytrzymujemy tylko dwie erupcje, bo oddycha się coraz słabiej. Tylko najwytrwalsi zostają na trzecią. Wracamy ze słodko-gorzkim uczuciem. Piękny spektakl, który z entuzjazmem oglądaliśmy tydzień temu, dziś budził raczej niepokój związany z kierunkiem dalszej ewolucji tych erupcji.
Nocleg w Grindavik. Ostatni na kempingu, gdyż jutro żegnamy już naszego „Elvisa”. Podróżowanie kamperem, przed których zaskakująco długo się broniliśmy uznając to za emerycką fantazję, ma w sobie jednak niesamowity urok. Pełna wolność i niezależność, a przy tym ogromny komfort i wygoda, bardzo nam się spodobała …