- Skoszarowani na islandzkiej ziemi
- Wybuch Fagradasfjall
- Źródła, wodospady, deszcz i prysznic czyli woda, woda, woda …
- Czarne plaże, kolorowe kaniony, niebieskie lodowce
- „Epoka lodowcowa”
- Po wschodniej stronie Krainy Lodu
- Islandzkie safari
- Magiczny Snaefellsnes
- Golden Circle w oparach wulkanu
- Reykjavik na „do widzenia”
Dzisiejszy dzień zaczynamy bardzo szybkimi śniadaniem, albowiem czeka nas spory kawałek do przejechania do pierwszej atrakcji. Prowadzi Agnieszka, wiec jest szansa, że dojedziemy przed czasem wyznaczonym przez Google 🙂
Zatrzymujemy się spontanicznie na zdjęcie przed niewinnie wyglądającym wodospadem Rjukandafoss. Ta bestia ma jednak 139 metrów wysokości i opada wieloma kaskadami.
Kolejna, planowana już atrakcja to wodospad Dettifoss. Trzeba do niego dojść około kilometra kanionem powstałym z bazaltowych słupów. Człowiek idzie, idzie i nic nie widać. Słychać jedynie coraz intensywniejszy, z każdym krokiem, szum wody oraz widać bryzę wodną unoszącą się nad kanionem.
Aż w końcu wyłania się kaskada spadająca na 45 metrów wysokości, przez którą przelewa się 193 metry sześcienne wody na sekundę. Widok jest tak niesamowity, że Ridley Scott postanowił go wykorzystać do sceny otwarcia filmu „Prometeusz”.
Przyjechaliśmy nad Dettifoss, ale w bonusie dostajemy drugi wodospad, Selfoss, który choć traktowany jak młodszy brat Dettifoss, to jednak nie ustępuje urodą, a wręcz jest bardziej malowniczy, ze względu na wielość kaskad i półkole, którym woda opada w dół.
Znad wodospadu wracamy na autostradę nr 1, by dojechać do Hevrir i parku geotermalnego. Park usytuowany na pustkowiu wokół Krafli, wulkanu, co do którego jest pewność, że nie wygasł. Z jednej strony czarna, powulkaniczna ziemia, z drugiej czerwona, marsjańska planeta przecięta dymiącymi siarkowymi fumarolami i bulgocząca gotującym się błotem. Owszem, waliło zgniłym jajem, ale to nie powód, by tak szybko się poddać jak Młody, który po zaledwie kilku krokach wrócił do kampera.
Po drugiej stronie góry, czeka na nas nagroda. Myvatn Nature Baths (jakby nie można było tego nazwać po islandzku) czyli młodsza siostra Blue Lagoon. Dobroczynne właściwości wody odczuliśmy gdy tylko zanurzyliśmy się gorącym basenie, a jeśli dodać do tego kojące działanie prosecco serwowanego z baru w basenie, relaks był murowany. Siedzieliśmy tam, dopóki deszcz nas nie wygonił. Różne są opinie na temat Blue Lagoon: komercyjne, drogie, napchane weekendowymi turystami. Woleliśmy tego nie testować na sobie, dlatego wybraliśmy baseny na północnej stronie wyspy, licząc na kameralność i większą intymność miejsca. Nie pomyliliśmy się!
W kamperze na parkingu przed basenem gotujemy obiad, który serwujemy dokładnie gdy dwaj ostatni – Młody i Mariusz – wracają z basenu. Woda wyciąga, więc o zjedzenie wszystkiego nikogo nie trzeba było prosić. Zreszta zauważyłam, że jedzenie tu nie zostaje 🙂
Jedziemy teraz do Husavik, małego portowego miasteczka, z którego jutro odpływamy na wielorybie safari. Na camping docieramy dość sprawnie. Słoneczna pogoda zachęca nas jeszcze do spaceru po miasteczku, najpierw jednak mecz w piłkę nożną na pobliskim orliku. Zapewnię po sukcesie Islandii w Euro 2016 takie obiekty powstały w każdym możliwym miejscu 🙂
Średnia wieku naszej drużyny dobiega czterdziestki, więc nie trudno się domyśleć, że przy braku rozgrzewki i po kilku dobrze rokujących atakach na piłkę posypią się kontuzje. Cała męska drużyna doznała uszczerbku na zdrowiu (przeprostowane kolano u Młodego, naciągnięty mięsień u Mariusza i naciągnięty przyczep mięśniowy u Łukasza). Tylko damski skład pozostał nienaruszony, swoim zaangażowaniem – cyt.- „prześcigając sześciu piłkarzy z pewnej, ukochanej i jedynej słusznej łódzkiej drużyny” 🙂
Miasteczko nie jest duże, więc zwiedzenie go nie zajmuje nam dużo czasu. Kręcimy się po nabrzeżu, by w końcu usiąść przy stolikach na zewnątrz i zjeść fish&chips z widokiem na zatokę oraz przy dźwiękach skrzeczącej mewy, która przysiadła się do nas licząc na darmowy posiłek. Jak zaznaczyłam wcześniej, u nas nic nie zostaje, więc mewa musiała się obejść smakiem i rozzłoszczona odleciała do swoich towarzyszek.