- Skoszarowani na islandzkiej ziemi
- Wybuch Fagradasfjall
- Źródła, wodospady, deszcz i prysznic czyli woda, woda, woda …
- Czarne plaże, kolorowe kaniony, niebieskie lodowce
- „Epoka lodowcowa”
- Po wschodniej stronie Krainy Lodu
- Islandzkie safari
- Magiczny Snaefellsnes
- Golden Circle w oparach wulkanu
- Reykjavik na „do widzenia”
Już dziś zaczyna się nasza podróż na Islandię. Szczególna, bo do samolotu wsiadamy po 18 miesiącach przerwy od zagranicznych wojaży, ale także dlatego, że Kraina Ognia i Lodu to miejsce wyjątkowe na mojej mapie świata i bardzo chciałam, by Łukasz ją w końcu zobaczył – niepomny na historię z wulkanem Bromo – i wpadł w ten sam zachwyt, który udzielił się mojej Mamie i mnie, po podróży w 2017. Podróż zaczęliśmy mentalnie jednak wcześniej, licząc przygotowania do niej, niekiedy nerwowe bo związane z procedurami sanitarnymi, niekiedy kosztowne kiedy trzeba było dokupić brakujące rzeczy, a niekiedy pełne emocji ilekroć pomyślałam, że trzeba będzie zostawić Fifkę i Lumkę i doświadczyć syndromu psiego odstawienia.
Po smutnym pożegnanie z pieskami, które od wczoraj czuły – a na pewno Fifi – że coś się kroi i nie odstępowały nas na krok, w pełnym składzie dojechaliśmy do Natolina, by po ostatnim dopakowaniu, ruszyć na lotnisko. Dojechaliśmy wcześniej, bo choć nie oczekiwaliśmy tłumów turystów taranujących lotnisko, to jednak nie wiedzieliśmy do końca czego się spodziewać w kontekście procedur sanitarnych.
Na początek ważenie bagażu, wszak każdy z nas miał limit aż 20 kg. Czułam, że walizka jest ciężka, ale nie sądziłam, że wygram tę niechlubną konkurencję lądując z półtorakilowym nadbagażem. No cóż, widocznie wyszłam z wprawy pakowania …
Nie ja jednak zostałam Królową Transferu 🙂 To był zdecydowanie dzień Mariusza, lub nie był, jak kto woli 🙂 Najpierw zagubiony w akcji paszport, gdy staliśmy w kolejce do odprawy. Ten w ostatniej chwili znalazł się w walizce, która już leżała na taśmie do nadania. Jako jedyny z naszego grona zapiszczał na bramce, czym wzbudził zainteresowanie pracownika ochrony. Jego wypchana do granic możliwości plikiem banknotów kieszeń również. Mariusz nie jest fanem pieniądza wirtualnego 🙂 Mariusza walizka przyjechała jako ostatnia, w dodatku uszkodzona i trzeba było ją reklamować, a na koniec okazało się, że szczoteczka do zębów została w Łodzi … Oby kolejne dni były dla niego łaskawsze 🙂
Tymczasem my po przejściu kontroli sanitarnej, w wyniku której aktualnie czekamy na wyniki testu, skoszarowani w budynkach dawnej amerykańskiej bazy wojskowej, liczymy, że ten etap uda nam się szybko zamknąć. Zwłaszcza że dużego apetytu narobił nam wulkan Fagradalsfjall, którego spektakularne wybuchy były widoczne z odległości kilkunastu, może kilkudziesięciu kilometrów, które nas dzielą od niego.