Mieliśmy ze Śnieżnikiem rachunki do wyrównania. W Sylwestra zatrzymała nas biegunka, w styczniu powstrzymał nas wiatr wiejący 85km/h, ale dziś nie było żadnych wymówek czy przeszkód, które mogłyby stanąć pomiędzy nami a szczytem 😉 Piękna pogoda zwiastowała piękne widoki. Zaczynamy z Międzygórza Górnego znanym nam już czerwonym szlakiem.
Psy idą z nami na smyczy. Decydujemy się na to przynajmniej z dwóch powodów. „Dziewczyny”, jak na terierki przystało, mają tendencję do uciekania. W ostatnich kilku tygodniach Fifi uciekła nam kilka razy. Przez jedną jej ucieczek zwiedziłam Łódź na rowerze, niekiedy zaliczając bliskie spotkania z lodem, którym pokryta była nawierzchnia 🙁 Po drugie, dla Lumy to będzie pierwszy spacer wielogodzinny, więc chcieliśmy by racjonalizowała wydatek energetyczny.
Szlak jest pokryty lodem, więc szybko zakładamy raczki, by nie kusić kolejnych siniaków, które zdobywam z niebywałą łatwością. Idzie nam się doskonale. Słoneczko przyjemnie grzeje, „dziewczyny” grzecznie nam towarzyszą (jeśli nie liczyć plątania się smyczy gdy Luma decyduje się iść szykiem przeciwtorpedowym), a na szlaku jesteśmy sami. To przyjemne zaskoczenie biorąc pod uwagę ilość samochodów na parkingu. W zasadzie w drodze do schroniska mijamy tylko dwie rodziny, od których Luma próbuje wydębić żarcie 🙂
Pod schroniskiem gromadzą się ludzie. Niektórzy już schodzą, inni łapią oddech przed finalnym podejściem. My kontynuujemy nasz marsz, gdyż przerwę na kanapkę i patyczka wołowego zrobiliśmy sobie na skalnym występie z nieustająco wspaniałym widokiem na Czarną Kopę. Ostatnie 200 metrów biegnie przez Rezerwat Śnieżnik Kłodzki. Widowiskowy trakt leśny wiedzie pośród świerków, których gałęzie przygniecione są mokrym, topiącym się śniegiem. Te, co i rusz zrzucają z siebie nadmiar śniegu, a odgłos jakie temu towarzyszy wzbudza zainteresowanie, a niekiedy nawet strach naszych bojowych terierów. W końcu w tych gałęziach może czaić się wszystko 😉
Chwilę później zielony szlak prowadzący od schroniska łączy się z czerwonym. Idziemy śnieżnym polem, a towarzyszą nam rzesze turystów. Również tych, którzy podążają za nową modą morsowania zimą w górach podczas trekingów. Przekrój wiekowy takich turystów jest bardzo różny. A niektórych rzeczy odwidzieć się nie da …
Szczyt Śnieżnika jest bardzo rozległy, tak, że nawet ta duża ilość ludzi może się swobodnie rozproszyć. Spędzamy na nim dłuższą chwilę chłonąc piękno widoków oczami, sercem, a także przez soczewkę aparatu i oko drona. Dziewczyny dostają coś na ząb, a gdy już zjadają swoje, próbują wydębić od nas nasze kanapki 🙂
Schodzimy tym samym szlakiem do schroniska. Mieliśmy ochotę na ciepłą herbatę, ale ilość osób w małym pomieszczeniu, w którym najwyraźniej nie wszyscy turyści pamiętają o noszeniu maseczki wewnątrz pomieszczeń, nie zachęca. Rezygnujemy i zaczynamy zejście. Wybieramy żółty szlak, gdyż ten prowadzi do zielono-niebieskiego, a ten wyprowadza na nieoznakowaną ścieżkę, która skraca nasze zejście o około 45 minut. Po 5 godzinach od wyjścia meldujemy się w aucie. Zmęczeni wczorajszymi biegówkami i dzisiejszym spacerem, ale szczęśliwi, że znów znaleźliśmy się na szlaku.