Na niedzielne przedpołudnie zostawiliśmy sobie zwiedzanie Sandomierza, który nazywany jest często Małym Rzymem z uwagi na fakt, że, podobnie jak ten duży, mieści się na siedmiu wzgórzach. To niespełna dwudziestopięciotysięczne miasteczko położone w województwie świętokrzyskim ma bardzo barwną i długą historię. Bardzo popularną formą zwiedzania miasta są melexy. 40 minutowa przejażdżka gwarantuje odwiedzenie najważniejszych miejsc, niekiedy oddalonych od siebie, a przy okazji daje okazję do posłuchania historii, o których niekoniecznie przeczyta się na wikipedii.
Naturalnie zaczynamy od Starówki, która mimo swojej wczesno przedpołudniowej pory, zaczyna tętnić turystycznym życiem. Umiejscowiona na planie prawie kwadratu (na ile poprawny jest kształt „prawie kwadratu”), z odczuwalną różnicą wysokości, która w skrajnym przypadku liczy sobie niemal 15 metrów. Na starówce góruje Ratusz pochodzący z przełomu XIV i XV wieku, z XVI-wieczną attyką i XVII-wiecznym zegarem. Wokół malownicza zabudowa kamieniczna, przy której skupiają się kawiarnie, lodziarnie, winiarnie, muzea czy inne turystyczne atrakcje.
Naszym pojazdem zjeżdżamy w dół ulicą Mariacką ku Bazylice Katedralnej, mijając pod drodze bardzo reprezentatywny Pałac Biskupi. Bazylika jest niezwykłą XIV-wieczną budowlą, która słynie ze wspaniale zachowanej polichromii na ścianach, sufitach i sklepieniach, jednak z uwagi na trwające non stop msze nie mieliśmy okazji ich podziwiać ani teraz ani później. Kontynuujemy nasz przejazd w kierunku Wisły, oglądając XIII-wieczny Kościół św. Jakuba z przylegającą do niego winnicą, czy Zamek Kazimierzowski, a właściwie jego zachodnie skrzydło, które przetrwało najazd szwedzki z uwagi na to, że było w budowie 🙂 Zamek był dawną siedzibą królów i książąt polskich, a dziś mieszczą się w nim liczne zbiory będące pod opieką Muzeum Okręgowego, oraz hotel.
Jedziemy w kierunku Wąwozu Królowej Jadwigi. Wąwóz powstał bez ingerencji człowieka, w efekcie wypłukiwania pokładów lessowych. Miejsce jest dzisiaj pomnikiem przyrody. I słusznie, gdyż idąc tym niespełna 500 metrowym odcinkiem, chłonie się zmysłami fantastyczne formacje lessowe i olbrzymie systemy korzenne drzew. Fifi postanowiła upamiętnić swoją obecność poprzez pozostawienie po sobie „śladu”, ale zabraliśmy go ze sobą, by nie zmienił bio-śladu w tym miejscu.
Po 10-15 minutowym spacerze, jedziemy dalej w kierunku Bulwarów Wiślanych. Te zostały doszczętnie zalane podczas powodzi w 2010 roku, kiedy to woda sięgała ponad 9 metrów. Dziś są odbudowane i zostały przystosowane do funkcjonowania w warunkach nadmiernej ilości wody w okresie maj-lipiec. Z bulwarów przepięknie widać panoramę miasta, wśród których wybija się Dom Długosza i Collegium Gostomianum. W drodze powrotnej, zanim nasz czerwony melex wysadza nas na rynku, mijamy jeszcze Ucho Igielne, które powstało jako skrót pomiędzy dwoma zakonami Dominikanów. Zbudowane na taką szerokość, by mógł tamtędy przejechać jeździec na koniu. Legenda głosi, że gdy przez ucho igielne przechodzi człowiek mający sporo na sumieniu, ucho się zamknie, a grzesznik zostanie między dwoma światami. Hmmm … polecić Bratowej Sandomierz i tę atrakcję? Hmmm … 🙂
Przed Ratuszem rozstajemy się z melexem i uroczą przewodniczką. Najpewniej z tego faktu najbardziej cieszy się Fifi, która w trakcie jazdy próbowała dać nam dyla z samochodu. Szybko też opuszczamy rynek z uwagi na mnogość ludzi i hałasu, który też nie pomagał naszemu pieskowi się uspokoić. Podziemna Trasa Turystyczna, która jest ponoć dużą atrakcją turystyczną, cieszyła się dużym powodzeniem i miała długa kolejkę chętnych, dlatego tym razem sobie odpuszczamy łażenie po tunelach. Zresztą zdania na jej temat są podzielone, a po wizycie w Osówce na Dolnym Śląsku, żadna podziemna architektura pewnie nie zrobi na nas takiego wrażenia.
Spacerując odwiedzamy jeszcze te zabytki, które nam się spodobały podczas jazdy: Pałac Kazimierzowski, Ucho Igielne. Wypijamy kawę i jemy lody, a przejściem obok monumentalnej Bramy Opatowskiej kończymy naszą krótką wizytę w Sandomierzu.
Będąc w regionie, zahaczamy jeszcze o fabrykę porcelany w Ćmielowie. Jeśli wcześniej mieliśmy wątpliwości dlaczego porcelana jest tak droga, to teraz już wiemy. To misterna, koronkowa i delikatna ręczna robota. Na 100 filiżanek, tylko 8 ląduje na sklepowej półce. Reszta kończy żywot na etapie produkcji, wypalania czy malowania. Warto podkreślić, że Polak był wynalazcą receptury, która pozwalała na produkcję różowej i niebieskiej porcelany. Było ryzyko, że receptura umarła wraz z nim w 1945 roku, ale na szczęście jego spadkobierczyni 10 lat temu przekazała fabryce zapiski i notatki ojca, w których mądre głowy doszukały się szczegółów i zlożyły w całość sekretny przepis na gumisiowy sok … znaczy na porcelanę. Porcelana różowa jest już w produkcji, niebieska dopiera na nie czeka.
Magia regionu na nas zadziałała. Chcemy tu wrócić po więcej 🙂