Opowieści i legendy, jakie krążą wokół Lackowej, słyszane odkąd zainteresowaliśmy się projektem Korony Gór Polski, sprawiły, że byliśmy bardzo ciekawi tej góry i nie mogliśmy się jej doczekać. „Staniecie pod ścianą płaczu..”, „zimą tylko na dwóch czekanach”, „tak stromo, że wejście tylko na czterech”, to tylko niektóre z zasłyszanych komentarzy. Góra jawiła się więc niemal jak południowa ściana Lhotse 🙂
Lackowa, która z powodu swojej wysokości 997 m n.p.m. nazywana jest często „górą policyjną”, to szczyt leżący na granicy polsko-słowackiej, należący do Beskidu Niskiego w Karpatach. Jest najwyższym szczytem tego pasma po polskiej stronie, albowiem po słowackiej jest to Busov, wyższy o całe 5 m 🙂
W końcu nadszedł ten dzień, gdzie wspólnie z przyjaciółmi, pojawiliśmy się w Tyliczu późnym piątkowym wieczorem, by rankiem w sobotę wyruszyć z Mrokowca w kierunku Lackowej.
Najpierw zielony szlak wyprowadza nas na Dzielec (792 m n.p.m.). To co zapamiętamy z niego to cudowna łąka na samym początku oraz błoto w wąskiej alei pokrzyw, które nas nieco poparzyły. Od Dzielca idziemy szlakiem czerwonym, który przez chwilę prowadzi granią, by zaraz potem zejść 150 m w dół do Przełęczy Beskid (644 m n.p.m.). O ile ten fragment drogi mieliśmy wyłącznie dla siebie, i mogliśmy się rozkoszować zapachem i ciszą lasu niemal w samotności, o tyle od Przełęczy Beskid ruch się znacznie zintensyfikował. Nawet błoto, które mieliśmy do kostek, nie zdołało odstraszyć wszystkich.
W końcu jednak dochodzimy do miejsca, w którym podejście widocznie się wyostrza. To wciąż nie jest jednak słynna ściana płaczu. Teren jest usypany kamieniami, które ułatwiają podejście, oferując punkt zaczepienia dla stopy. Za chwilę jednak dochodzimy do ściany. Ta na oko ma nie więcej niż 50 m, ale w tym miejscu podejście zmusza do scramblingu, gdyż ściana ma niemal 40% stopniu nachylenia. Nie ma tu ekspozycji, bo szlak wiedzie przez las, ale w razie osunięcia można by się solidnie potłuc. Fifi doskonale sobie radzi, jeśli nie liczyć jednego obsunięcia i jednego podniesienia, które zaoferował Pańcio. Mnie też idzie nieźle. Idę skupiona, korzystam z kamieni i korzeni drzew, by wspinać się na kolejne stopnie, i staram się nie myśleć … jeszcze … o schodzeniu!
Kilka minut później, teren się wypłaszcza, choć wciąż jest stromo. Idziemy jednak zakosami, które znacznie ułatwiają podejście. Ostatnie kilkaset metrów odległości to już lekko nachylona ścieżka w lesie, która doprowadza nas do szczytu. Ten nie oferuje absolutnie żadnych widoków. W zasadzie, gdyby nie słupek wierzchołkowy, można by go łatwo minąć.
Chwila oddechu, sesja zdjęciowa, baton energetyczny i rozpoczynamy odwrót. Monia i Marian skaczą jak górskie kozice, ja wymagam od siebie większego skupienia, Łukasz pędzi ciągnięty przez Fifi, która obrała azymut „dół”. W newralgicznym miejscu staję na półce, z której mam niedogodne zejście z każdej strony, ale jak to zwykle bywa, z pomocą przychodzi jakaś męska dłoń. Dwa uściski później ląduje bezpiecznie koło Łukasza i razem kontynuujemy zejście.
Wejście na Lackową jest bardzo interesujące, i z pewnością nieszablonowe biorąc pod uwagę wysokość pasma. Zejścia w deszczu nie chciałabym doświadczyć. Byłoby bardzo trudne i potencjalnie niebezpieczne.
Po 5 godzinach, ponad 15 km w nogach i prawie 700 m podejścia, jesteśmy w Tyliczu. Smakujemy lokalnej kuchni, wcześniej ugasiwszy pragnienie zimnym piwem, i odpoczywamy 🙂