- Astana – miasto wyrosłe na stepie
- Się szwędanie po Astanie
- Ostre wejście w Tien Szan Północny
- Słoneczna Polana czyli kolejna zimna noc …
- Jak dobrze gdy to Przewodnik nosi plecak 🙂
- Przełęcz Turystów czyli My na 4000 metrów 😉
- Pobudka z widokiem na Kirgistan
- Ze wspomnień Młodego 🙂
- Ałmaty czyli dwumilionowe rozczarowanie 🙁
- Big Ałmaty Peak wciąż do zdobycia
- Zachód słońca ze wzgórza Aktau
- Zdradliwe i upalne „Śpiewające wydmy” Kazachstanu
- Kanionami Kazachstan stoi …
- Niespodziewany trekking nad Jeziora Kolsay
- Przez góry i stepy Kazachstanu
- Ałmaty i kolejna odsłona miasta
- Big Almaty Peak zdobyty 🙂
- Powtórka z rozrywki, ale … w znakomitym towarzystwie 🙂
- Piknik nad jeziorem Kolsay
- Ostatnia odsłona Ałmat …
- Zamykamy kartę Kazachstanu … Astaną!
- Wspomnienia z Kazachstanu
- Kazakhstan 2019 – practical tips
Co za noc. Trafił nam się w przedziale pan Snorek. Takiego chrapania nie powstydziłby się Dziadek Krzysiu i Tata Łukasz razem wzięci. Nawet jakby Dziadek Kazik do tego doszedł ze swoim koncertem, to i tak pan Snorek byłby na pierwszym miejscu 🙁 Dla Fibaka noc skończyła się ok. 3 nad ranem. Dla nas trochę później, ale i tak jesteśmy bez mała jak zombie.
Bez problemu dojechaliśmy do hotelu. Hilton Garden Inn 🙂 Dzięki zniżce Asi stać nas na niego 🙂 W centrum miasta, blisko budynku Opery i Chan Szatyra. Udało nam się dostać pokój z samego rana, więc jeszcze się ogarniamy nieco przed wyjściem.
Ruszamy w kierunku Oceanarium, które zlokalizowane jest na terenie rozrywkowego centrum Ailand. Zaintrygował nas fakt, że jest to jedyne oceanarium na świecie wpisanego do Księgi Rekordów Guinessa, z uwagi na 3000 km oddalenia od najbliższego zbiornika wody słonej w postaci morza czy oceanu. 3 miliony litrów wody dla ponad 3000 gatunków zamieszkujących to oceanarium. Tyle statystyki, a rzeczywistość … dość siermiężna, rodem z naszych lat 90-tych 🙂
Stamtąd udajemy się do Chan Szatyra, z krótkim przystankiem w poprzednio zamieszkiwanym hotelu, gdzie na początku podróży zostawiłam swoje jeansy.
Chan Szatyr, czyli 150 metrowy, najwyższy namiot świata, w naszym rozumieniu był centrum rozrywkowo-handlowym. Spodziewaliśmy się w nim handlu lokalnymi lub regionalnymi wyrobami, a nie nowoczesnego centrum handlowego z zachodnimi markami. No nic, zjadamy najwspanialsze jedzenie na świecie, czyli hamburgera z frytkami w Burger King, by czymkolwiek i na szybko wypełnić żołądek. I uciekamy stamtąd czym prędzej.
Zmierzamy do hotelu, podziwiając po drodze budynek Opery w Astanie, który króluje w mieście niczym Świątynia Ateny na Akropolu. W hotelu czekamy na Mirkę, by jej pokazać choć nieco z tego absurdalnie wyjątkowego miasta.
Asia została nieoczekiwanie w Ałmatach 🙁 Jej stand-by strategia tym razem zawiodła w wyniku niezliczonych okoliczności i przyleciała do Astany dopiero o 20.00. Chyba że strategia nie zawiodła … hmmmm …
Tymczasem wychodzimy z Mirką na miasto. Mijamy budynek Opery, siedzibę KazGaz, spacerujemy bulwarem spacerowym Nurzahola. Przy Baitereku dłuższy postój. Mirka wjeżdża na górę, my pałaszujemy okropne lody. Następnie kontynuujemy nasz marsz w kierunku AK-Orda, czyli kazachskiego Białego Domu, podziwiając również okoliczny monument władzy czyli rozmach z jakim budowano siedzimy administracji rządowej. Dalej uberem jedziemy do meczetu Nazrat Sułtana. I znów, wszyscy obiektywnie stwierdzamy, że niezależnie od tego jaką religię wyznajemy, to miejsce jest absolutnie wyjątkowe. Architektonicznie i klimatycznie.
A teraz dość zwiedzania. Czas coś zjeść. Dosłownie po drugiej stronie ulicy znajdujemy lokalna knajpkę. Serwują tam naprawdę niezłe manty z wołowiną. Ja wprawdzie zjadłam sałatkę caprese, ale obzusowałam Młodego z jednej manty i mogę na własne kubki smakowe przyznać, że były bardzo smaczne.
W hotelu, do którego dojeżdżamy w strugach burzy, czekamy na Asię. Przy szklaneczce gruzińskiego wina, które jednym smakuje, innym nie.
Na 21.00 idziemy na ostanią kolację w Kazachstanie. Wybieramy w tym celu, ponoć sprawdzoną, restaurację SakSoul. Jedzenie smaczne, obsługa się starała, ceny ujdą choć zdecydowanie warszawskie jak na ten Kazachstan, ale brak klimatyzacji sprawił, że się gotowaliśmy. Zwłaszcza na początku. Zimne piwo jednak schłodziło nasz początkowy gniew.
Niemal o północy meldujemy się w hotelu.
Jutro dzień powrotu, a u nas totalny bałagan 🙂






