- Astana – miasto wyrosłe na stepie
- Się szwędanie po Astanie
- Ostre wejście w Tien Szan Północny
- Słoneczna Polana czyli kolejna zimna noc …
- Jak dobrze gdy to Przewodnik nosi plecak 🙂
- Przełęcz Turystów czyli My na 4000 metrów 😉
- Pobudka z widokiem na Kirgistan
- Ze wspomnień Młodego 🙂
- Ałmaty czyli dwumilionowe rozczarowanie 🙁
- Big Ałmaty Peak wciąż do zdobycia
- Zachód słońca ze wzgórza Aktau
- Zdradliwe i upalne „Śpiewające wydmy” Kazachstanu
- Kanionami Kazachstan stoi …
- Niespodziewany trekking nad Jeziora Kolsay
- Przez góry i stepy Kazachstanu
- Ałmaty i kolejna odsłona miasta
- Big Almaty Peak zdobyty 🙂
- Powtórka z rozrywki, ale … w znakomitym towarzystwie 🙂
- Piknik nad jeziorem Kolsay
- Ostatnia odsłona Ałmat …
- Zamykamy kartę Kazachstanu … Astaną!
- Wspomnienia z Kazachstanu
- Kazakhstan 2019 – practical tips
Pięć kobiet w różowej pościeli śpiących na łóżkach ułożonych w równym rzędzie. To my. Chłopaki mają swój pokój w odosobnieniu. Tak się sypia w muzułmańskiej gościnie. Jedna łazienka połączona razem z toaletą rano zawsze powoduje zatory, ale jakoś udaje nam się ogarnąć tę niedogodność.
O 8.00 śniadanie. Yummiiieee… Kasza gryczana z masłem. Czyli będę głodna. Na szczęście materiałowa torba mieści w sobie jeszcze kilka awaryjnych smakołyków, które pomogą mi przetrwać do Ałmat.
O 8.30 wyjeżdżamy w kierunku jeziora Kolsay. My od początku nie mieliśmy w planach trekkingu nad drugie jezioro, ale nasza fińska koleżanka się jeszcze zastanawiała. Skończyło się na tym, że po dojechaniu na miejsce, wszyscy ruszyliśmy w kierunku pomostu. Tyle że nasza przewodniczka z Tiną poszły dalej, a my stanęliśmy w kolejce do tego, by zrobić Rafałowi jedno zdjęcie z pomostu z widokiem na jezioro.
A tam staliśmy się świadkami niesamowitych scen. Wymalowane usta, starannie uczesane włosy, awiatory na oczach, AirPodsy w uszach, i milion póz, z których – mam nadzieję – wybredna modelka znajdzie choć jedno satysfakcjonujące ujęcie. Mirka, Rafał i ja staliśmy się mimowolnie lożą szyderców, gdyż naprawdę trudno nam było powstrzymać szydercze uśmiechy. Instagram Models będzie miał nową galerię. Ostatecznie i nam udało się zrobić to jedno jedyne ale idealne zdjęcie.
Wracamy. Zahaczamy jeszcze o mocno tymczasową przystań, z której odpływają rowery wodne i łódki, ale nie mamy szans na popływanie łódką, bo nasz numer w kolejce to 8, a nie odpłynęła jeszcze 2 🙁 Idziemy na górę, siadamy na ławeczkach i czekamy na kawę, która się parzy w samowarze, w jedynym okolicznym „barze”. Dzięki temu mamy okazję poobserwować lokalny folklor. I to na pewno zostanie w naszej pamięci 🙂 Kazachowie przyjeżdzają nad Jezioro Kolsay z pełnym wyżywieniem w postaci worków ogórków, skrzynek pomidorów, zgrzewek coli, czy wielkich miś pełnych zapeklowanego mięsa. Mają też swoje wielkie grille, które taszczą z mozołem. Grille nie są na węgiel drzewny lecz na prawdziwe drewno, które również jest targane przez jednego członka rodziny. Nie mogliśmy uwieżyć, że tyle rzeczy da radę zmieścić się do jego samochodu i tak już wypchanego licznie przez kazachską rodzinę 😉
Dalsze oczekiwanie na Tinę i Sabiedovą upływa nam na ławeczce na górnym parkingu, gdzie wyjmujemy wszelkie zapasy żywieniowo-napojowe. W ruch idą puszki z groszkiem konserwowym, wafle ryżowe, ciastka, orzechy i inne Dobre Kalorie. I tylko papka ziemniaczana, którą zajadaliśmy się w górach oraz zupa z kurczaka po tajsku zostają na dnie naszej torby czekając na lepsze czasy. Kolejne godziny spędzamy na rozmowach o życiu 🙂
Na lunch wracamy do naszego lokum, a gospodarze serwują plow, typowo uzbeckie danie, na które składa się ryż, marchewka i wołowina. Takiego ryżu to chyba nigdy nie jadłam. Soczysty, na talerzu delikatnie posklejany, ale w buzi każde ziarenko czuć z osobna. Podejrzewamy, że był gotowany na wywarze z wołowiny. Na deser zjadamy melonowe lody i odjeżdżamy w kierunku Czarnego Kanionu. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze na chwilę w Karambułaku, by zobaczyć, czy piesek, którego zostawiliśmy w poniedziałek, się przypadkiem tam nie plącze. Po naszej akcji została wyłącznie plastikowa miska, ale psów ani śladu. To dało nam nadzieję, że pieski sobie poradziły.
Zanim naprawdę wyjeżdżamy z Saty, nasz kierowca zabiera nas jeszcze na punkt widokowy. Widać z niego wioskę i … muzułmański cmentarz, którego przepych przypomina mi raczej miniaturę islamskiego miasta, w których dominujące są meczety.
Dalej jest Czarny Kanion. W przeciwieństwie do Szaryńskiego nie mógł powstać wyłącznie na skutek erozji skał i aktywności rzeki. Przypuszczam, że ruchy tektoniczne miały dominujący wpływ na jego obecny wygląd. Młody z Łukaszem już nie zeszli do punktu widokowego, ale mnie sprawiało przyjemność obserwowanie zachwytu Mirki i Asi.
To była ostatnia atrakcja naszej wycieczki. Teraz zostało nam już tylko 170 km do Ałmaty. Te znów upływają nam na rozmowach o wszystkim.
Ok. 19.30 meldujemy się w hotelu Ambassador, a o 20.00 jesteśmy już w znanej nam knajpie Drużba, gdzie zamawiamy jedzenie i piwo. Spacerem po ulicy Panfilova kończymy nasz wieczór 🙂