- Astana – miasto wyrosłe na stepie
- Się szwędanie po Astanie
- Ostre wejście w Tien Szan Północny
- Słoneczna Polana czyli kolejna zimna noc …
- Jak dobrze gdy to Przewodnik nosi plecak 🙂
- Przełęcz Turystów czyli My na 4000 metrów 😉
- Pobudka z widokiem na Kirgistan
- Ze wspomnień Młodego 🙂
- Ałmaty czyli dwumilionowe rozczarowanie 🙁
- Big Ałmaty Peak wciąż do zdobycia
- Zachód słońca ze wzgórza Aktau
- Zdradliwe i upalne „Śpiewające wydmy” Kazachstanu
- Kanionami Kazachstan stoi …
- Niespodziewany trekking nad Jeziora Kolsay
- Przez góry i stepy Kazachstanu
- Ałmaty i kolejna odsłona miasta
- Big Almaty Peak zdobyty 🙂
- Powtórka z rozrywki, ale … w znakomitym towarzystwie 🙂
- Piknik nad jeziorem Kolsay
- Ostatnia odsłona Ałmat …
- Zamykamy kartę Kazachstanu … Astaną!
- Wspomnienia z Kazachstanu
- Kazakhstan 2019 – practical tips
Pobudka z widokiem na Kirgistan. A tak naprawdę na górę Aziernij, która jest górą graniczną pomiędzy Kazachstantem i Kirgistanem. Przynależność do Unii Europejskiej przyzwyczaiła nas do tego, że nie musimy się ubiegać o pozwolenie na przekraczanie granicy w Tatrach, pomiędzy Polską a Słowacją, a tymczasem tutaj za przekroczenie granicy bez pozwolenia grozi 15 lat więzienia. Nam to jednak dziś nie grozi. Wciąż wędrujemy po górach Tien Szanu Północnego po stronie kazachskiej 🙂
Wstajemy o godzinie 8.00. Śniadanie było wymuszone, bo nikt już nie chciał jeść liofilizowanej owsianki. A tylko Rafał nie musiał jej jeść, gdyż albowiem skonsumował resztki mojej, własnej, osobistej i wymierzonej tylko dla mnie, owsianki z Biedronki. Na szczęście Anatolij zostawił dla mnie na osłodę pierniczka 🙂
Wyruszamy o 9.17. Przed nami jakieś 1000 metrów zejścia. Pogoda nam sprzyja. Jest ciepło choć wietrznie, i bardzo słonecznie. Szybko wytracamy wysokość, albowiem schodzimy w kierunku rzeki.
Flora tej części Kazachstanu nie jest bogata, ale to co jest, jest niezwykle intensywne w kolorach. W faunie dominują świstaki, rogate (pewnie kozy, choć bardziej podobne do antylop), na które zresztą polują lamparty śnieżne, ponoć bogato obecne w tej części kraju. Widzieliśmy również jednego kondora, lokalnie zwanego kumajem. No i ten wszechobecny smród „wild animal”, którego nie pomyli się z niczym innym. Ponoć to kozy, ale sprytnie się chowały.
Z Anatolijem rozmawiamy o podobieństwach i różnicach w naszym kraju. Ogólne podsumowanie jest takie, że zarabiają mniej, a wszystko kosztuje drożej. Poza mieszkaniami, bo te są w podobnej cenie, tylko siła nabywcza Kazachów i Polaków jest inna ;(
A potem dochodzimy do tego trawersu … Wąski, szerokość na grubość stopy. Do tego stopień nachylenia zbocza spokojnie na ok. 45 stopni. I ścieżka, która nachyla się w kierunku zbocza. Ja dla mnie, za dużo grzybków w barszcz. Z pomocą przychodzi dłoń Anatolija, który ze spokojem grabarza przeprowadza mnie przez to paskudne miejsce. Później nawet jego własna żona powie, że w tym miejscu miała podobne obawy. Co niesamowite, Młody przechodzi to bez zająknięcia, bez mrugnięcia okiem, bez zawahania. Podziwiam go za to, bo ja byłam gotowa nie ruszyć się dalej, gdyż kępki trawy nie były wystarczająco mocnym punktem asekuracyjnym, a mój własny Łukasz był dwie osoby dalej.
50 metrów dalej mija „zagrożenie życia”. Szlak wiedzie połoniną, w otoczeniu Sovietov Peaka oraz innych przepięknie wybijających się szczytów. Widać, że cywilizacja się zbliża, gdyż idziemy drogą, którą normalnie jeżdżą samochody. Do tego Anatolij złapał sygnał komórkowy, co niechybnie oznacza, że nasz trekking dobiega końca.
Na koniec „wisienka na torcie”. Big Almaty Lake. Anatolij prosi o schowanie aparatów, gdyż podobno nie wolno robić zdjęć tego miejsca. Big Almaty Lake zaopatruje całe Almaty w wodę, która jeszcze przed kilkunasty laty była tak czysta, że można ją było pić prosto z kranu. Dziś niestety rury robią swoje.
Sasza, czyli żona Anatolija, odbiera nas z punktu na wysokości 2500 metrów. Zjeżdżamy kolejne 1400 metrów zakrętasami i dojeżdżamy do gruzińskiej restauracji. Zaprosiliśmy Saszę i Anatolija na obiad, w ramach podziekowań za noszenie plecaka Młodego i pożyczenie mi ciepłego śpiwora.
A teraz już hotel, odgruzowanie się z pięciodniowego brudu i chwila relaksu 🙂
Góry są fantastyczne również pod tym względem, że odzierają nas ze słabości. U Młodego wyszło kilka drobnych deficytów, nad którymi musimy wszyscy popracować tu i teraz (koordynacja ruchów, balans, nastawienie do zmęczenia i ogólne ogarnięcie się). U mnie jak zawsze strach przed ekspozycją, który mnie totalnie paraliżuje. I tylko Łukasz jest jak zawsze „prawie idealny” 🙂