- Transfer na pustynie Wadi Rum
- Marsjańskie Wadi Rum
- Petra – tam gdzie miasto wykute jest w skale.
- Morze Martwe, czyli co ma pływać nie utonie
- Jordania 2019 – porady praktyczne
Dziś zatem Petra. Zabytek światowego dziedzictwa UNESCO. Jeden z siedmiu nowożytnych cudów świata. Ruiny stolicy królestwa Nabatejczyków, których świetność przypada na czasy antyczne, do I w. n.e. Petra (nomen omen „skała”) położona jest na terenie wyżynnym, wśród skał będących częścią masywu Dżabal asz-Szara. Skały w większości są zbudowane z piaskowca, co oznacza doskonałą przyczepność gdy jest sucho i żadną gdy jest mokro.
Wyruszamy z hotelu o 9.00. Do bram Petry docieramy po 10 minutach. Nasze Jordan Passy dają nam pierwszeństwo wejścia do obiektu, ale tłumów i tak jeszcze nie ma.
Mijamy skwer z mydłem i powidłem i rozpoczynamy trekking wzdłuż głównego szlaku. Co i rusz ktoś proponuje wielbłąda, konia, pocztówki lub „nice price” za cokolwiek. My dajemy się skusić na lokalnego przewodnika, który oferuje alternatywne dojście na górę z widokiem na Skarbiec Petry. Super, bo nie uśmiecha nam się iść szeroką ceprostradą z dzikim tłumem. Wchodzimy w góry. Co i rusz widać skalne jaskinie, w których jeszcze do niedawna mieszkali ludzie. Rząd jednak postanowił zadbać o bezpieczeństwo ludzi (podobno często zdarzały się spektakularne upadki ze skały) i podarował im ziemie i domy.
Ścieżka prowadząca w górę jest naprawdę zjawiskowa widokowo. Niekiedy jest ciasno, wąsko, stromo i z ekspozycjami co powoduje dreszcz na plecach, ale tylko przez chwilę. Mały przystanek w górskim sklepiku z pamiątkami i idziemy dalej. Szlak, choć mam wątpliwości czy jest to oficjalny szlak, wiedzie w dół. Na ogół jest ok, od czasu do czasu zdarzają się kuluary i kominki gdzie pomocna dłoń przewodnika jest mile widziana. Dochodzimy do punktu, z którego roztacza się faktycznie niezły widok na skarbiec Petry, będący do facto jej symbolem. Myślisz Jordania, widzisz Petrę. Myślisz Petra, widzisz skarbiec. Polka skalna, na której stoimy, nie jest zbyt szeroka, a pod nią przepaść na dobre 150 metrów. Nie mam jaj Fibaka i Mirki i moje fotki nie będą się zaczynać nad urwiskiem 🙂
Popijamy na gorze jeszcze ciepłą herbatę i mimo obietnic kolejnych fantastycznych widoków, chcemy by nasz przewodnik poprowadził nas na dół. Droga w dół jest momentami wymagająca. Dla Asi ze względu na kolano, dla mnie ze względu na … stromość podłoża i wąski wyeksponowany trawers. Ale znów, ręka przewodnika i przechodzę te chwilowe trudności. Tymczasem na dole jak w ulu. Ludzie bzyczą, osły ryczą, Jordańczycy krzyczą. Mimo tego podziwiamy 40 metrowy monument wykuty z jednego bloku skalnego, który na przestrzeni 9 rok p.n.e. – 40 rok n.e. pełnił funkcje bardziej sakralne niż faktycznego skarbca. Idziemy dalej.
Przechodzimy przez mini kanion ze straganami, mijamy teatr rzymski i odbijamy w prawo pod górę w aleję grobowców. Skały, w których wykuto grobowce, są niemal jak Góry Tęczowe w Peru lub Landmannalaugar na Islandii. Obłędnie kolorowe.
Ścieżka wiedzie w górę (ok 200 metrów przewyższenia), ale schodami, więc idzie się dość komfortowo. Przy rozstaju dróg rozstajemy się. Asia idzie w dół, a my z Mirką do góry. Szukamy królewskiego grobowca, ale ostatecznie dochodzimy do … kolejnego punktu widokowego z góry na skarbiec. Ten jednak przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania. Piliśmy herbatę z widokiem na ten najbardziej charakterystyczny punkt Petry. Łukasz z Mirką zeszli jeszcze niżej, na bardziej wyeksponowany fragment, któremu ja jednak powiedziałam „nie”.
W tych niesamowitych okolicznościach natury pomarudziliśmy jeszcze przez chwilę, kontemplując trochę … ale ostatecznie wracamy na szlak. Pogoda się poprawia, a słońce powoduje, że rozbieram się ze swoich pięciu warstw do dwóch. Dalej kontynuujemy trekking wzdłuż głównego traktu, ale jednak nieco z boku. Gdy dochodzimy do końca, zastanawiamy się przez dosłownie sekundę nad trekkingiem do Monastyru, ale zegarek wskazuje brutalnie, że nie damy rady. Do zachodu słońca musimy bowiem opuścić teren parku. Zawracamy. Przy skarbcu ostatnie zdjęcia i wchodzimy w kanion as-Siq. Wielobarwny, przypominający odrobinę kanion Antylopy w USA, nigdy nie pustoszeje. Jak tu zrobić zdjęcia bez ludzi?? Mnie i Mirce się udaje. Jej bo cierpliwość zostaje wynagrodzona, mnie bo założyłam dwa szare filtry 🙂
Ok. 16.30 wychodzimy z obszaru Petry. Pierwsze kroki kierujemy do restauracji, albowiem jesteśmy bardzo głodni. Jeśli nie liczyć paczki kabanosów, to ostatnim porządnym posiłkiem było śniadanie o 8.00, a człowiek jak głodny to bardzo zły.
Próbujemy lokalnych posiłków. Asia, Mirka i Fibak zamawiają mansaf – danie z ryżem i baraniną, ja maklubeh – danie z ryżem, kurczakiem i kremowym sosem. Pyszne.
Finiszujemy lodami Movenpicka i udajemy się na zasłużony odpoczynek do hotelu.
Komentarze (4)
Ochom i achom nie ma końca. Piękne, cudne i na dodatek bezpieczne z pozycji komputera. Bardzo, bardzo Wam zazdroszczę odwagi ( Synku , Ty nie za blisko krawędzi?). Całuję Was i ściskam i czekam na dalsze relacje
Spokojnie, było tam jeszcze trochę miejsca na stopy, ale tylko trochę 😉
To miejsce naprawdę jest magiczne.
Zazdroszczę Wam, chciałbym tam być. Nie bałbym się tak jak Tata stanąć na krawędzi. Prześliczne zdjęcia. Przeczytałem na dobranoc, żeby mi się przyśniło. Kocham Was 🙂 😉
Synku cieszymy się ze opis oraz nasze zdjęcia Ci się podobają. Kto wie, może kiedyś odwiedzisz Petre z nami 🙂