- Kreta – dzień pierwszy
- Kreta – dzień drugi
- Kreta – dzień trzeci
- Kreta – dzień czwarty
- Twierdza Spinalongi
- Grecki tatuaż na całe życie
- Dać nura w śródziemnym morzu
Dzień zaczęliśmy od śniadania, po którym udaliśmy się do miasteczka, by dokonać zakupu pamiątek dla najbliższych. Szukaliśmy koszulek dla Rafałka i Marcelka, ale znalezienie dobrej jakości bawełny dla dzieci w wieku 0-5, graniczyło właściwie z cudem. Po zakupach wróciliśmy do hotelu, by zabrać ręczniki i spędzić ten ostatni dzień na plaży. Ze słońcem nie chcieliśmy już obcować, dlatego tak ważnym było nie tyle znalezienie leżaków, ale parasola. Na szczęście znajomość z Nektariusem pomogła i parasol znalazł się niemal natychmiast. Ok. 13.00 poszliśmy do centrum nurkowego, gdzie dzień wcześniej zarezerwowaliśmy sobie 90 minut nurkowania. Wypełniwszy masę ankiet oraz przeszedłszy podstawowy kurs wprowadzający, zaczęliśmy przywdziewać ciężkie akwalungi. Mając na sobie tonę obciążenia, weszliśmy do wody i zaczęliśmy się stopniowo zanurzać, marząc o zwiedzaniu podwodnego świata. Łukaszowi się bardzo podobało, ale ja byłam rozczarowana. Pamiętając kolory na rafie koralowej w Egipcie nie umiałam zachwycać się umierającą rafą przy kreteńskim wybrzeżu. Do tego źle dopasowana maska, która zmusiła mnie do wypłynięcia na powierzchnię i poprawienia sprzętu. Nurkowanie bez rewelacji.
Potem wróciliśmy na plażę, by znów oddać się odpoczynkowi w cieniu i z książką w ręku.
Wieczorem szybki prysznic, kolacja i spacer promenadą do miasteczka, a konkretnie do salonu tatuażu, gdzie Łukasz postanowił sobie wytatuować mauretańskie ryby na drugim ramieniu. Prawdę powiedziawszy wyglądają one jak 69. Po godzinie tatuaż był gotowy i wyglądał imponująco. Dobrze, bo zostanie na tym ramieniu na zawsze! A że ból trzeba uśmierzyć nawet post factem, to poszliśmy do lokalnego pubu na piwo.
Wieczór zakończyliśmy szybciej niż zwykle mając w perspektywie wczesny powrót do domu dnia następnego, by w południe odnaleźć się już w naszym domu w Pruszkowie.