Wyjechaliśmy po śniadaniu, ok 9.30. Kierowaliśmy się dziś na wschodnią stronę wyspy, do twierdzy Spinalongi, gdzie od 1939 roku przesiedlano tu trędowatych, tworząc swego rodzaju soul asylum. Podróż nie zajęła nam długo, wszak to tylko 40 km od hotelu. Różnicę zrobił przejazd przez miasteczka, który stanowił wyzwanie dla kierowcy przyzwyczajonego do jakichkolwiek zasad jazdy i zachowania się na drodze.
Dojechaliśmy do Eleunta. Statkiem przedostaliśmy się na wyspę 25 minut później, wcześniej racząc się boską ambrozją czyli sokiem z pomarańczy dojrzewających w pełnym słońcu.
Całość wyspy została zagospodarowana pod twierdzę, choć od chwili, gdy zaczęto tu zsyłać trędowatych, trudno mówić o twierdzy. Miejsce to zrobiło na nas ogromnie smutne wrażenie, ale również zakoczyło architekturą, logistyką i lokalizacją. Było to takie małe odizolowane ale samowystarczalne miasteczko. Po godzinie spaceru w pełnym słońcu z echem jęków trędowatych, wsiedliśmy na statek w rejs powrotny. Po wyjściu na stały ląd zjedliśmy lunch, dokładnie tam gdzie przed rejsem na wyspę wypiliśmy sok z pomarańczy.
Zadowoleni z tej części wycieczki, wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy w drogę powrotną. W Chersonissos pojechaliśmy na plażę, na której nawiązaliśmy sympatyczną znajomość z Nektariusem, który zarządzał plażą w imieniu Mettemi Beach Garden. Dużo dowiedzieliśmy się o nim samym, Grecji, kryzysie i rządach. Zmieniło to nieco nasze postrzeganie tego co się aktualnie dzieje wokół Grecji. Po zejściu z plaży podjęliśmy kolejna próbę oddania auta. Poprzednią zakłóciła sjesta. Nie poszło łatwo. Ilość benzyny, zdaniem osoby przyjmującej, była niewystarczająca. Byliśmy odmiennego zdania ale dotankowaliśmy za 10 EUR dla świętego spokoju. Ta ilość nie zrobiła wrażenia na wskaźniku paliwa, ale zrobiła na pracowniczce firmy. Zdaliśmy ten niefortunny samochód i zakończyliśmy udrękę współpracy z TopRent Car. Była to dla nas nauczka, by się zastanowić czy warto zaoszczędzić 10-20 EUR tracąc przy tym dużo energii, czasu i nerwów na mega nierzetelną firmę.
Wróciliśmy do hotelu i po oczyszczającym prysznicu czekaliśmy na autokar, który miał nas zabrać do Anopolis na wieczór kreteński. Podeszliśmy nieco sceptycznie do idei wieczór, ale ten okazał się rewelacją pod względem programu artystycznego. Prawdziwy show dał zespół taneczny pod wodzą najlepszego greckiego tancerza p. Sevastakisa. Repertuar zawierał tańce, scenki historyczne, które przeprowadziły nas przez mitologię i starożytność, śpiewy oraz porwał do tańca uczestników wieczoru. Do tego nielimitowana ilość wina, którego spożycie w tylu karafkach mocno ograniczyło mojego męża w dalszych aktywnościach. Zasnął w drodze powrotnej na moich kolanach. W taki stan wprawia grecka zabawa, wino i śpiew…