- Zaczynamy – przygotowanie, przygotowania i jeszcze raz przygotowania
- Transfer Warszawa – Kijów – Bangkok
- Bangkok na jetlag’u
- Bangkok – Kho Jum – transfer
- Krabi – Kho Jum
- Kho Jum – odpoczywamy
- Kho Jum – błogie lenistwo
- Kho Jum – niespodziewane uziemienie
- Kho Jum – Khao Sok – transfer
- Khao Sok i niespodziewani oraz nieproszeni goście
- Kho Sok – Surat Thani
- Ko Panghan – czas na prawdziwy relax, czyżby?
- Ko Panghan – przeprowadzka i makao
- Ko Phanghan – ostatni oddech przed wylotem
- Ko Phanghan – Bangkok czyli przygotowania do powrotu do WIELKIEGO miasta
- Ayuthaya – prawie jak warszawskii Barbakan …prawie
- Ayuthaya – Bangkok – czyli Dzień Niepodległości na KhoSan Road
- Bangkok na zakupach
- Bangkok …to jest już koniec …
- Bangkok – Kijów – Warszawa i smutny powrót do rzeczywistości …
Ok 7 rano prom dobił do brzegu. Dobrze, że dobił, bo i tu fale nieźle kołysały małym promem. Atmosfera była napięta. Ja dalej byłam obrażona na Łukasza, Mariusz mnie dodatkowo wkurzył gdyż poproszony o wykonanie jednego telefonu, znajdował milion wymówek, by tego nie zrobić. A mnie się znudziło być jedynym organizatorem wycieczki, więc po tym jak burknęłam na Monię bez przyczyny, się zbuntowałam. Łukasz uniósł się honorem i wszystko załatwił.
Po jakiś 40 minutach przyjechał koleś z resortu, gdzie zarezerwowaliśmy sobie noclegi. Wyspa nie była duża, więc po pół godzinie byliśmy w jej ołowie dojeżdżając do celu czyli Haad Gruad Resort and Spa. Nie jest to super ośrodek, ale za to malowniczo położony nad morzem i niesamowitym jedzeniem. Sam domek pozostawia wiele do życzenia, a łazienka w szczególności (otwarta, wylewka tylko w połowie), ale znajdowanie minusów zostawiliśmy Mariuszowi. Tym razem jednak wymiana pokoju miała sens, albowiem spanie na łóżku, z którego myszy zrobiły sobie toaletę to lekka przesada. Po śniadaniu, które bardzo nam smakowało,
Mariany poszły na spacer po okolicy, a my zostaliśmy w ośrodku przy basenie, albowiem wyszło pierwsze słońce nie licząc dusznego Bangkoku i kilku promieni na Kho Jum. Raczyliśmy się piwem i nadrabialiśmy zaległości w lekturze książek. Gdy wróciły Mariany, my poszliśmy na spacer do miasta wypłacić pieniądze i zrobić drobne zakupy. Droga była męcząca, zwłaszcza w upalny dzień i przy górzysto-dolinnym ukształtowaniu terenu. Gdy dotarliśmy do miasta okazało się, że nie ma prądu, w związku z czym nie pracował punkt wymiany pieniędzy. Zaklęłam na czym świat stoi, ale na szczęście za chwilę prąd, który wyszedł tylko na chwilę, wrócił i życie wróciło do normy. W drodze powrotnej nakręciliśmy się na nurkowanie, ale okazało się, że nurkowie z Padiego odmówili nam z uwagi na złe warunki na morzu. 😉
Po powrocie do ośrodka próbowaliśmy zarezerwować sobie powrót do Bangkoku, ale właściciel resortu będący Europejczykiem nie miał tej mentalności co Mr Wit i nam niespecjalnie pomógł. Niby coś zarezerwował, ale bez potwierdzenia. Po kolacji, która okazała się równie pyszna jak śniadanie, zarezerwowaliśmy sobie godzinką masażu. To był masaż, który w dodatku zleciał bardzo szybko … Do tego ten zapach… Lawenda z odrobiną drzewa sandałowego… Odebrało nam to resztki energii.